Brak tchu – George Orwell
Przełożył Bartłomiej Zborski
Wydawnictwo Bellona , 2012 , 320 stron
Literatura angielska
Ależ z tego George’a Bowlinga, głównego bohatera tej powieści, niepoprawny maruda i zrzęda. Okropny! Nic mu się nie podoba. Miejsce zamieszkania na przedmieściach Londynu to więzienie z dwoma rzędami cel. Szeregiem bliźniaków – izb tortur, w których drżą i kwiczą ze strachu pożałowania godni faceci, tacy „od pięciu do dziesięciu funtów tygodniowo”; gnębią ich szefowie, żony wchodzą na głowy, a dzieci-pijawki wysysają krew. Swoją żonę nazywa „starą”, piętnaście lat małżeństwa wychodzi mu bokiem, a na widok dwójki własnych dzieci dostaje odruchów wymiotnych. Zwracanie się do niego per „panie Grubszy” irytuje, chociaż faktycznie są do tego podstawy, a sam autokrytycyzmem wobec własnej tuszy, której się dorobił w wieku czterdziestu pięciu lat, nie grzeszy. Ludziom zarzuca niewolnicze zachowania i ślepotę na ten fakt, ale już robotnikom mówiącym o wyzysku, przesadę w opowiadaniach o cierpieniach klasy. Słuchałam go z lekkim zdziwieniem, bo poza tym, że miał paskudny humor od samego rana, to jednak wygrał na wyścigach konnych, zupełnie przypadkowo, aż 17 funtów! Sporą sumę w roku 1938, by sobie poprawić nastrój, a on tylko narzeka. A skoro tak, to przyczyna tego stanu rzeczy, niemożliwego do zmiany nawet za sprawą kilkunastu funciaków, musi gdzieś być ukryta.
Wsłuchałam się więc w ten potok jego myśli wlewanych mi do ucha, mimowolnie angażując się w jego logikę, bo nawet jeśli chciałabym się zdystansować, to osobiste zwroty kierowane do mnie typu: „czy lubicie”, „wiecie jak to bywa”, „jeśli jesteście” czy „tylko nie zrozumcie mnie źle”, nie pozwalały mi na to. Wręcz przeciwnie. Zmuszały do konfrontacji własnych przekonań i poglądów, do zastanowienia się i ich weryfikacji. Powoli, zdanie po zdaniu, przekonanie po przekonaniu, uwaga po uwadze, a nawet złośliwość po złośliwości, zaczęłam wyławiać poszczególne myśli prowadzące do sedna sprawy.
Otóż George miał zaburzone poczucie bezpieczeństwa. Nie sprawami drobnymi, jak zazdrość małżonki (czasami uzasadniona!), brak pieniędzy na opłacenie kolejnej raty za radio czy kupno nowych butów dla dzieci. Nie. Jego uwagę pochłaniała wizja nadchodzącej wojny, której liczne symptomy dostrzegał wokół siebie – bombowce pojawiające się na niebie, niepokojące doniesienia prasowe o polityce zagranicznej czy odczyty i publiczne zebrania poświęcone faszyzmowi. George czuł się zagrożony nadchodzącą nową wojną i przerażony ślepotą i głuchotą na jej symptomy otaczających go ludzi. Jako weteran pierwszej wojny światowej, wiedział, że dziś się nie walczy na bagnety (…) Wcale nie czujesz się jak bohater. Wiesz na pewno tylko to, że od trzech dni nie spałeś, że cuchniesz z brudu jak skunks, że sikasz ze strachu w spodnie, a ręce tak ci przemarzły, że nie możesz utrzymać w nich broni. Wojna dla niego nie miała nic z entuzjastycznego bohaterstwa i świetnego interesu, które widzieli w niej młodzi mężczyźni. Ale George był osamotniony w swoim poglądzie, że najwartościowszym jest pokój niosący spokój, ukojenie trzewiowe, dogłębne doznanie, które odnajdywał tylko we wspomnieniach z dzieciństwa. W czasach sprzed pierwszej wojny, w których ceniono sobie spokój ducha, życie płynęło wolniej, ludzie ci żyli w poczuciu ciągłości (…), że porządek rzeczy nie ulegnie zmianie, a chłopcy mają dar snucia zachłannych marzeń o rzeczach i sprawach, czując, że czas rozciąga się w nieskończoność i że wszystko, co robią, mogliby robić aż do końca świata.
Konfrontacja wspomnień ze współczesną rzeczywistością Dolnego Binfield, miasteczka swojego dzieciństwa, które postanowił odwiedzić po prawie czterdziestu latach nieobecności, rozczarowała go. Nikt go nie poznawał, dobrze znane budynki straciły swój urok, dawne miejsca zabudowano, starzy mieszkańcy leżeli na cmentarzu, dziewicze lasy wycięto, woda w rzece stała się mętna, brudna i pokryta plamami ropy, a legendarny staw, w którym łowił wielkie karpie, zasypano puszkami. Niemalże mityczna kraina dzieciństwa, do której przyjechał zaczerpnąć tchu, świeżego oddechu, okazała się śmietniskiem i zarazem symbolem wartości współczesnej Anglii, w którym tonie jej społeczeństwo. Bezpieczeństwo i świadomość, że nikt was nigdzie nie goni i nie pospiesza, że nie musicie się niczego bać, odeszła dla George’a bezpowrotnie. Skończyła się wraz z pierwszą wojną światową, pozostawiając go w tym przekonaniu osamotnionym i niezrozumianym nawet przez ludzi wykształconych, których umysły umarły, bo nie potrafiły zaakceptować już niczego nowego. Żył w świecie martwych ludzi i żywych goryli. Z przeraźliwą pustką pomiędzy nimi.
Miał więc powody do narzekania, a te 17 funtów faktycznie nie było w stanie zrekompensować mu koszmarnej wizji przyszłości.
Powieść ukazała się po raz pierwszy w Londynie 12 czerwca 1939 roku. Ta data ma ogromne znaczenie, ponieważ prorocza wizja nadchodzącej rzeczywistości zawarta w rozmyślaniach głównego bohatera, była niezwykle trafna i dokładna. Nie tylko ocenił marazm współczesnego mu świata wobec nadchodzącej wojny, jej bestialski charakter i orgiastyczny sadyzm faszyzmu z obozami koncentracyjnymi, ale i to, co miało nastąpić po niej. Świat nienawiści i sloganów. (…) Ukryte piwnice, w których dzień i noc pali się światło, a agenci obserwują was, gdy spicie. Defilady i morze plakatów z ogromnym wizerunkiem, milionowe tłumy wznoszące okrzyki na cześć Przywódcy, aż w końcu wydaje się im, że wielbią go i kochają, podczas gdy w głębi duszy nienawidzą go tak zajadle, że aż im się chce rzygać. To wszystko nadejdzie.
I nadeszło.
Na szczęście faszyzm znam z historii, a czerwony pazur komuny tylko o mnie zahaczył. Jednak pacyfistyczne przesłanie tej książki niestety nadal jest aktualne. Nadal mówi do ludzkości – zwolnijcie! Odetchnijcie! Odłóżmy karabiny maszynowe! Zaniechajmy pościgu za ofiarą! Dajmy sobie trochę luzu, weźmy głębszy oddech, zażyjmy nieco spokoju. Nie pędźmy przed siebie bez tchu, bez chwili refleksji. Nie łudźmy się, że żyjemy w czasach pokoju. Taki „pokój” nie jest jednak równoznaczny wyłącznie z „brakiem wojny”. Tylko martwi widzieli koniec wojny, jak powiedział Platon, a George Orwell jest tylko jego prorokiem.
Zastanawiam się teraz, czy zgadzam się z tym zdaniem umieszczonym na okładce tytułowej:
To moja piąta powieść z dziewięciu w dorobku tego autora po Folwarku zwierzęcym, Drodze na molo w Wigan, Na dnie w Paryżu i w Londynie oraz Roku 1984, wobec którego twórczości jestem bezkrytyczna, a wskazanie najlepszej równałoby się ze skrzywdzeniem pozostałych. Dla mnie one wszystkie są najlepsze. I chwała wydawnictwu za wznowienie kolejnego tytułu tego niezwykłego diagnostyka czasów mu współczesnych i kondycji moralnej ludzkości oraz wizjonera przyszłości, bo dotarcie do pozostałych czterech tytułów dawno wydanych, jest bardzo trudne, bardzo kosztowne lub niemalże niemożliwe. Pozostaje mi więc nadzieja na ich wznowienie.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Tagi: książki w 2012
Dodaj komentarz