Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Bezsenność w Tokio – Marcin Bruczkowski

21 marca 2019

Bezsenność w Tokio – Marcin Bruczkowski
Wydawnictwo Rosner & Wspólnicy , 2004 , 396 stron
Literatura polska

Lubię, kiedy moja zaprzyjaźniona młodzież zaskakuje mnie czytelniczo. Wtedy wiem, że mój zaczyn rozwoju czytelniczego zaczyna rosnąć już bez mojej opieki. Że w swoich poszukiwaniach literackich zaczynają być samodzielni. Że budzi się w nich świadomy czytelnik. Przepiękne uczucie dla mnie i satysfakcja dobrze spełnionej roboty. Ale najbardziej lubię, kiedy meandrują w kierunku niszowym, jak na standardy czytelnicze nastolatków. Tym razem na drogowskazie fascynacji widniało nazwisko – Bruczkowski.
Aaaa, znam, słyszałam – odpowiedziałam, kiedy padło to nazwisko – chociaż nic tego autora nie czytałam, bo czasami fama popularności zdąży wyprzedzić moje tempo czytania. Ale mam jego najnowszą książkę! – dodałam. Czytałaś? – zapytałam. Nie czytała. Na moje szczęście, bo nie ma to, jak wymiana tytułami. W ten sposób weszłam w chwilowe posiadanie Zagubionych w Tokio, ale moja „ekspertka” od twórczości Marcina Bruczkowskiego zdecydowanie stwierdziła, że lepiej zacząć tę przygodę od jego debiutu czyli Bezsenności w Tokio. Argumenty, które padły za radą czytania w kolejności ukazywania się tytułów były bardzo uzasadnione (cieszę się, kiedy potrafią to zrobić) i nie do odrzucenia. Nie miałam wyjścia – posłuchałam i zdobyłam też pierwszy tytuł drogą licytacji w wiadomym portalu.
W ten oto sposób zaczęłam trójksiążkowy maraton z twórczością Marcina Bruczkowskiego.
Od wspomnień w formie zbeletryzowanej opowieści o Japonii, w której autor spędził 10 lat na przełomie lat 80. i 90. XX wieku. Stylem przekazu trochę przypominały mi one wspomnienia o Chinach Katarzyny Pawlak zawarte w książce Za Chiny ludowe, ale było kilka czynników, które nadały tym relacjom jednocześnie odmienny charakter, bardzo „pasujący” przede wszystkim młodym ludziom. W tym i nastolatkom.
Pierwszym była płeć autora. Tym, którzy w tym momencie posądzą mnie o seksizm, śpieszę z argumentem – proszę pokazać mi książkę podróżniczą napisaną przez kobietę, która zdradza tajniki podrywu (tak, tak – łącznie z budową anatomiczną zdobytego „ciacha”) męskiej części tubylczego społeczeństwa w ilości wielokrotnej. A tutaj jest! Ba! Jest nawet cały rozdział, jak poderwać Japonkę. Jak sprawić, by jej drobna dłoń przypadkowo zaplątała się w dłoń mężczyzny? I tutaj autor trochę stchórzył, bo do tego celu wykorzystał zaprzyjaźnionego Irlandczyka – Seana, o bardzo kochliwym sercu i jeszcze większym doświadczeniu w tej dziedzinie.
Drugim czynnikiem był ogromny dystans do niespodzianek (a było ich sporo!) „czyhających” na gajdzinów (cudzoziemców), wprawiających ich (i mnie też) w zadziwienie i osłupienie (wizyta u lekarza – szok kulturowy!), zmuszając przy okazji do ćwiczenia własnej elastyczności w dostosowywaniu się do nowych warunków i weryfikacji mitów z realną rzeczywistością. Jednym z takich narosłych i powielanych mitów był powód noszenia maseczek,

 

który autor zdemaskował w ten sposób – maseczkę nosi się dlatego, że ogrzana własnym oddechem powoduje ocieplenie i nawilgocenie wdychanego powietrza, co jest korzystne dla śluzówek w nosie i gardle. Nie ma to nic wspólnego z poczuciem obowiązku i niezarażaniem innych, jak to piszą w książkach o Japonii… I w tym sensie ta opowieść może pełnić dobry, bo praktyczny, autorsko sprawdzony przewodnik dla wybierających się do tego kraju, a znających go tylko z mass mediów. Zwłaszcza, że na końcu książki umieszczone są japońskie słowa i zwroty autora i bardzo ciekawe minirozmówki japońskie Seana na wszystkie istotne okazje w życiu gajdzina, a zwłaszcza na te o słodkim spojrzeniu i ponętnych kształtach.
Trzecim czynnikiem było duże, bardzo mi bliskie, poczucie humoru. Chociaż na początku musiałam trochę przyzwyczaić się do niego w wydaniu dwóch mężczyzn, którzy zapomnieli, że są w towarzystwie kobiety, na co absolutnie nie narzekałam. Kombinowanie, jak zdeflorować dziewczynę, a potem jej przywrócić chirurgicznie dziewictwo ( w Japonii to kwestia pieniędzy!) – tylko w tej książce! Miałam ubaw nie tylko razem z nimi, ale, przyznam się ze skruchą, również z nich.
Czwartym czynnikiem była hiperkreatywność w tworzeniu zdarzeń, kiedy to młodość (bez obrazy) durna jest. Zawsze ciekawych, ale nie zawsze bezpiecznych, jak choćby zatrzymanie samochodu Yakuzy… Zwłaszcza w obcym kraju. Bezsenność z powodu zmiany czasu (stąd tytuł książki) zaprzyjaźnionej paczki gajdzinów (wraz z prześlicznymi Japonkami oczywiście!), ich ciekawość nakazująca nocną i dzienną penetrację tokijskich uliczek i licznych pubów, zmienność zajęć, które wykonywał autor, od nauczyciela języka angielskiego poprzez salarymana (bardzo specyficzny rodzaj pracownika) na autostopowiczu skończywszy, pociągała za sobą ciąg zdarzeń i wypadków w mieście i wreszcie przygód na prowincji, pozwalających zobaczyć Japonię od wewnątrz. Nie od strony turysty (tym określeniem autor się brzydził), ale od strony dumnego gajdzina, jak sam siebie określał, mówiąc – ja jestem gajdzin, czyli miejscowy, tylko… obcy.
Piątym i ostatnim czynnikiem było potraktowanie mnie – czytelniczki, jak przypadkowej słuchaczki, która pójdzie dalej niezainteresowana tematem albo zatrzyma się do ostatniej kartki. Autor tłumaczył Japonię bezpośrednio gajdzinowi-nowicjuszowi, który w Japonii dopiero próbował się zorganizować i odnaleźć, trafiając do mojej wyobraźni pośrednio, bo każdy początkujący gajdzin przeżywa w Japonii swoją porcję przygód, ucząc się na nowo jeść, mówić, czytać, pisać, myśleć, żyć… Stąd ogrom zdjęć i rysunków w książce ilustrujących to smakowanie egzotycznego życia:

 

W ten sposób autor uniknął roli poważnego mentora z monopolem na wiedzę o skłonnościach dydaktycznych. Dokładnie tego, czego młodzież bardzo nie lubi i trzeba być mistrzem dydaktyki, by ją dobrze ukryć i przemycić. Tę umiejętność wtłaczania wiedzy niezbędnej poprzez dobrą zabawę autor ma opanowaną perfekcyjnie.
Poznawałam więc Japonię oczami mężczyzny (aż zaczęły za bardzo podobać mi się te buzie ze słodkimi, roześmianymi oczami i z zadartymi noskami), kreatywnego, przedsiębiorczego, pozytywnie nastawionego nawet do mnożących się problemów, z ogromnym poczuciem humoru, trochę traktującego życie, jak zabawę i na tyle wrosłego w kulturę Japonii, że pozwalającego sobie na odrobinę krytyki, a nawet złośliwości wobec Japończyków, którzy kochają wszystko, co „prawidłowe”. Japonię odczarowaną przez przedstawiciela młodego pokolenia z ojczyzny z otwartymi granicami, nieobciążonego balastem stawianego wzoru potęgi gospodarczej do budowania u nas drugiej Japonii. Z ulgą stwierdziłam, że Japończycy nie są idealni i posiadają między innymi taką samą wadę, jak Polacy – spryt graniczący momentami z cwaniactwem. Tylko, że oni ubierają to w konwenanse społeczne w postaci głębokich pokłonów i uniżonego języka informacji, które niekoniecznie pokrywają się z intencjami. Miło by było usłyszeć z głośnika, na przykład podczas wsiadania przez okno do pociągu, w zbliżającym się okresie świątecznym na dworcu kolejowym taki komunikat, którego zacytowany oryginał z tokijskiego dworca sparafrazowałam w ten sposób – „Wielce szanowni podróżni, z głębokim żalem zawiadamiamy, że pociąg ma za mało wagonów. Jest nam niezwykle przykro i zapewniamy o naszej woli powiększenia składu w przyszłości, kiedy tylko będzie to możliwe. Jesteśmy pełni wdzięczności za korzystanie z naszych usług i życzmy wielce szanownym podróżnym przyjemnej podróży i miłego dnia”. Japończycy po takim komunikacie dzielnie cierpią, ale z ulgą. Podejrzewam, że moich rodaków jeszcze bardziej by to rozwścieczyło.
Dzięki takim odczyniającym uroki książkom, kocham tę moją Polskę, z jej wadami i zaletami, jeszcze bardziej, bo wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.
Przynajmniej nie trzęsie!

Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.

 Nie, to nie jest trailer książki. To cała treść książki w piosence, która stała się inspiracją do jej skomponowania. Wspomnienia trzeba przeczytać, żeby zobaczyć wszystkie te nawiązania do nich. Super robota, żeby tyle zmieścić, używając wyrazów-wytrychów kojarzących! A przy okazji można pośpiewać razem, bo jest tekst! Ale najfajniejsze jest w niej to, że swoim luzem idealnie wpisuje się w atmosferę opowieści.


Bezsenność w Tokio [Marcin Bruczkowski]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Podróżnicze

Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *