Dzisiaj kupiliśmy dom obok studni.
Dom stary, spokojny, mroczny, tajemniczy, wypełniony zapachami, czekający cierpliwie właśnie na narratorkę opowieści z jej mężem Georgem Johnstonem, dwójką dzieci i trzecim jeszcze nienarodzonym. Z dziewięcioma słonecznymi pokojami, dużą kuchnią i tarasem z widokiem na błękitną zatokę. Z otaczającym go ogrodem z winoroślami i drzewami owocowymi. Usytuowanym na greckiej wyspie Hydrze, nagiej skale bez żyznej ziemi i wody.
Jednak to właśnie ona jawiła się narratorce jako ziemia obiecana dla niej i jej męża oraz raj na ziemi dla ich wkrótce trojga dzieci.
Wybór miejsca uczyniony był świadomie, bo potraktowany jako ucieczka od cywilizacji w Londynie i ludzi, którzy ją czynili ograniczającą, a może nawet opresyjną dla ich wolnego ducha ludzi piszących, o odmiennych stylach życia, myślących i zachowujących się niezależnie od powszechnie przyjętych norm i zachowań czy wręcz na przekór nim. To z tego powodu musieli protestować, palić mosty, odizolować się, zrzucić swoje barwy ochronne, jakby to był kombinezon dekontaminacyjny. Na wyspie mogli żyć według własnych reguł, skupiając wokół siebie ludzi im podobnych, tworzących kolekcję istot ludzkich rozłożonych na tych skałach i półkach rozgrzanego klifu daleko od swoich ojczystych krajów.
Buntowników, którzy powstali przeciwko posterunkowi wybranemu dla nich przez Boga.
Leonard Cohen, który również trafił na Hydrę, opisał parę pisarzy w ten sposób – Pili więcej niż inni, więcej pisali, więcej chorowali, więcej przeklinali i więcej błogosławili, a do tego jeszcze więcej pomagali. Byli inspiracją.
Autorka stworzyła alternatywną wersję do tych słów, tworząc powieść autofikcyjną.
Mocno zakotwiczoną w faktach ze swojego życia, ale uzupełnioną przez obrazy dyktowane wyobraźnią, w którym bohaterowie nosili imiona zaczerpnięte prosto z mitologii greckiej. Może chciała przeciwstawić się obrazowi, w którym całe ludzkie życie, pełne zmagań, odwagi, porażek, zwycięstw, nadziei i rozpaczy, może ostatecznie zostać zapamiętane jako jedna pijacka eskapada, o czym napisała w eseju, którego cytat przytoczyła Polly Samson we wstępie do powieści.
To dlatego najważniejsze w tej opowieści były emocje i refleksje narratorki wplatane w sceny i kreślone obrazy.
Tworzyły one opis psychologicznego procesu przemian emocjonalnych w niej zachodzących od bardzo entuzjastycznych w momencie zakupu, poprzez pojawienie się wątpliwości w miarę upływu tygodni, do ponownej wiary w słuszność podjętej decyzji o życiu tu i teraz. To dlatego opowieść zaczyna się bardzo optymistycznie, niemalże romantycznie wprowadzającym do opowieści pierwszym zdaniem cytowanym na początku wpisu. Z ogromną nadzieją na stworzenie na wyspie enklawy wolności dla siebie i bliskich w przepięknym otoczeniu oferowanym przez Hydrę. Emanującym możliwościami, uspokajającym krajobrazami i oferującym życzliwość miejscowych.
Z czasem w te zachwyty i entuzjazm zaczęło powoli wkradać się pytające zwątpienie – „Wszystko pięknie i wspaniale, ale kim ja jestem?” Jego źródłem były paradoksalnie brak możliwości zapewnienia bezpieczeństwa sobie i rodzinie, otoczenie, którego krajobrazy zmieniły się na złowrogie i mroczne, agresywność lokalnych ludzi pod wpływem polityki w połowie lat 50. XX wieku, a przede wszystkim ogromne i niekończące się problemy finansowe.
Opowieść balansowała niczym wahadło między optymizmem a pesymizmem.
Między permanentnym wybieraniem życia prostego z wyboru i życia w nim bez wyboru. To ostatnie nieustannie weryfikowało wyobrażenia narratorki o przyjemności odrzucenia poczucia bezpieczeństwa płynącego z przynależności do „stada”, bo przyjemnie będzie to odrzucić, wybrać indywidualność, ryzyko zamiast bezpieczeństwa, życie zamiast egzystowania, wiarę w swoje możliwości zbudowania dobrego, bogatego życia z surowych materiałów w postaci mężczyzny, kobiety, dzieci i ich talentów. W tych rozważaniach balansowała między prawdami, że pesymiści dowiedli ku swojemu zadowoleniu, że życie jest nieodwracalną katastrofą; optymiści tulą do siebie słodkie przekonanie o wartości życia, dochodząc do jednego wniosku – nawet zbuntowani jesteśmy całym Społeczeństwem sami w sobie, ukierunkowanym na nieustępliwy porządek i rytm, ograniczonym przepisami i konwencjami rodzinnymi. Narratorka zyskała z czasem przekonanie, że w tej zbudowanej enklawie nie ma miejsca na twórczość, nie ma tu żadnego postępu, żadnego dążenia do szczytnego ideału, jedynie utrwalanie teraźniejszości. Płomień życia i nadziei zaczynał w niej przygasać z braku psychicznego powietrza, materialnych wygód i strachu przed ubóstwem wymuszającym pisanie tego, czego nie chciałoby się, a tym samym pętającym wolność twórczą. Potrzeba było trzęsienia ziemi, by narratorka przebudziła się z tego marazmu.
Nastąpiło ono dosłownie i w przenośni.
Wyspą zatrzęsło fizycznie i metaforycznie, kiedy na Hydrę przyjechała ekipa filmowa z bardzo znaną gwiazdą i przywiozła ze sobą wszystko to, od czego uciekła kolonia artystów – konsumpcjonizm, w którym najważniejsze są „dollaria” w sprzedawaniu ułudy życia.
I w tym sensie to opowieść ponadczasowa.
O zniewalającym społeczeństwie, które krępuje i niszczy wolnego ducha jego członków, a także o kosztach walki o niezależność. Trud i ciężar tej walki autorka w pełni oddała w tej refleksyjnej opowieści, pełnej rozważań egzystencjalnych, gęstej od skrajnych emocji dystansowanych humorem, z której wyłowiłam najważniejsze dla mnie zdanie – lepsza jest jedna garść pokoju… niż dwie garści bogactw i pogoń za wiatrem.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Obierz mi lotos – Charmian Clift, Wydawnictwo 77 Press, 2024, 252 strony, literatura australijska.
Bardzo ciekawa rozmowa z Filipem Niedenthalem o książce.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa, Wspomnienia powieść autobiograficzna
Dodaj komentarz