Moi najbliżsi sąsiedzi niczego się nie boją. Nie mają kłopotów, nie zakochują się, nie obgryzają paznokci, nie wierzą w przypadki, nie składają obietnic, nie hałasują, nie mają ubezpieczenia społecznego, nie płaczą, nie szukają kluczy, okularów, pilota, dzieci, szczęścia.
Czyżby Violette, główna narratorka powieści, która ją rozpoczyna powyższymi słowami, znalazła idealnych ludzi do życia obok?
I tak, i nie.
Nie, bo jej sąsiedzi są martwi, a Violette z dróżniczki kolejowej staje się ich dozorczynią na cmentarzu w Brancion. Świadomie zamienia szarzyznę na zieleń, asfalt na łąki, zapach smoły na przejeździe kolejowym na woń pól. O swoim życiu opowiada z perspektywy dwudziestu lat, podsumowując je – Delektuję się życiem, piję je małymi łyczkami niczym herbatę jaśminową z miodem. A gdy nadchodzi wieczór, kiedy cmentarne bramy są zamknięte, a klucz wisi w moim mieszkaniu na drzwiach do łazienki, jestem w raju, bo jedyne duchy, w jakie wierzy, to jej wspomnienia.
Dlatego tutaj dopiero żyje.
Jednak, by zrozumieć w pełni to pojęcie i docenić jego istotę, musi odtworzyć swoje losy, które doprowadziły ją aż pod cmentarne bramy gdzieś w Burgundii. Opowiedzieć o sobie, swoim mężu i córce od czasów pracy na ostatnim przejeździe kolejowym we Francji z ręcznie uruchamianym szlabanem po dozorowanie cmentarza. Miejsca, dzięki któremu zna wszystkich mieszkańców miasteczka.
I tych żyjących, i tych martwych.
Zobaczyć jej oczami przemoc i nienawiść, ulgę i nędzę, gniew i wyrzuty sumienia, smutek i radość, żal. Całe społeczeństwo, wszystkie narodowości i wszystkie religie na paru hektarach ziemi. Ich losy przeplatane z losami współpracowników i odwiedzających groby, stanowią kontrapunkt do śmierci. Ta ostatnia jest tylko tłem, finałem życia, które z czasem staje się głównym bohaterem obok ludzkich postaci.
Autorka w ten sposób afirmuje życie.
Jednak, by uzyskać efekt jego cudowności, niepowtarzalności i wyjątkowości, misternie tka pajęczą sieć powiązań między postaciami w głównej tragedii z udziałem Violette, którą odkrywałam powoli. Poznanie tajemnicy z jej życia dawało zrozumienie, dlaczego ono inaczej smakuje, gdy zaczynamy je zauważać w kontekście straty, czyli śmierci. Stanu, z którego czyni się tabu, nie mówi, wykreśla z pamięci i ledwo toleruje, a o którym myśli się, że śmierć to nieobecność, a to tajemna obecność.
Obecność transparentna.
Przenikająca każdą stronę kolejnej kartki nie tylko z powodu miejsca akcji, tytułów rozdziałów w formie epitafiów nagrobnych, ale i tragedii, które stoją za każdym zmarłym i każdym żywym bohaterem. Dramatów ukrytych w takich zdaniach – Szkoda, że nie umarłaś w połogu mamo. To by mi dało szanse w życiu, a które doprowadzały do kilku uzdrawiających Violette wniosków: przeszłość zatruwa teraźniejszość. Ciągłe wracanie do niej prowadzi powoli do śmierci, więc martwym można być za życia. Bardziej niż rezydenci cmentarza. Z kolei przyszłość i troska o jej zabezpieczenie ogranicza czerpanie radości z życia tu i teraz, bo wszyscy ludzie, którzy spoczywają na tym cmentarzu, coś tam sobie odłożyli. I po co im to było? – pyta retorycznie jeden z bohaterów. Opowieść o życiu Violette jest próbą znalezienia miejsca pomiędzy przeszłością a przyszłością.
Odkryciem raju w teraźniejszości.
Poprzez obdzielanie innych radością życia, bo przekazujesz je komuś, kto je bierze i daje komuś innemu. I w tym sensie to terapeutycznie oddziałująca historia opowiedziana nieśpiesznie, z dystansem do emocji, których tutaj mnóstwo w pełnym spektrum, w sposób ciepły, przyjazny i tak zachęcający do czerpania z życia pełnymi garściami, że chciałoby się zamieszkać na… cmentarzu.
W miejscu, w którym tak dużo śmierci, że życie na jej tle błyszczy niczym bezcenny klejnot.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Życie Violette – Valérie Perrin, przełożył Wojciech Gilewski, Wydawnictwo Albatros, 2022, 480 stron, wydanie 2, literatura francuska.
Trochę o książce.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Dodaj komentarz