Zginął Wojtek.
Wyszedł z mieszkania po kłótni z żoną i przepadł. Jolka, bo tak miała na imię jego żona, zadzwoniła do przyjaciela męża, u którego lubił często bywać. Koleś, bo taki miał przydomek, a zarazem główny bohater powieści, podjął się misji poszukiwawczej zaginionego, wyruszając w Lublin. Tym samym miasto stało się naturalną scenografią dramatu rozegranego na jego ulicach, placach, pubach, cmentarzu, stadionie oraz w prywatnym mieszkaniu, biurze i kawiarni.
To ono wraz z krążącym po nim Kolesiem łączyło poszczególne jego akty.
Ich bohaterami byli ludzie napotykani na drodze poszukiwań. Znajomi, obcy, lokalna gwiazda życia towarzyskiego czy przypadkowi mieszkańcy Lublina, kryjący w sobie małe puszki Pandory nieszczęść. To w dialogach głównego bohatera z nimi, a czasami w ich monologach, zwierzali się Kolesiowi ze swojego nieudanego życia. Tak różnego, jak odmienne były ich losy determinowane przez podejmowane decyzje i dokonywane wybory, ale jednocześnie tak podobne w rozczarowaniach, zdradach, zawodach i usilnym, choć bezskutecznym, poszukiwaniu szczęścia, którego nie umieli zdefiniować albo pojmowali je błędnie, uzależniając od dóbr materialnych. Pełnych pytań egzystencjalnych i próbach odpowiedzi na nie o szeroko pojęte życie, cel, sens, miłość, przyjaźń, relacje międzyludzkie, małżeństwo, śmierć, pieniądze i wiele, wiele innych. Te myśli, uzewnętrzniane fizycznie przez poszczególne postacie, główny bohater uzupełniał wewnętrznymi przemyśleniami.
Tytułowymi powidokami.
Mgnieniami, błyskami pamięci, kadrami z życia przeszłego, wywoływanych artefaktami. Udostępnianych w pełni swoistymi kluczami, otwierającymi drzwi do pamięci i ukrytych w niej miejsc, ludzi, słów, przedmiotów oraz sytuacji, które pozwalały na uruchomienie błyskawicznego procesu w mózgu, w którym przeskakują iskierki, dziwne połączenia, dziwne skojarzenia. Jakby jeden zapomniany, dawno nieużywany neuron właśnie się przebudził i wypluł synapsami całą swoją zawartość, rozlewając sygnał dalej i dalej. Impulsy automatycznie przenoszące konkluzjami i skojarzeniami w czasie i przestrzeni. Pełniące również funkcję ilustracji do omawianego zagadnienia jako empirycznego argumentu za lub przeciw.
Tę warstwę filozoficzną dopełniała warstwa psychologiczna.
Bardzo obciążająca psychicznie, bo zmuszająca do wchłonięcia depresyjnego, pełnego beznadziei nastawienia rozmówców, którzy stracili poczucie celu i sensu życia. A wiedzieli, o czym mówili, ponieważ byli już po czterdziestce. Nie bez powodu główny bohater, jeden z „żołnierzy” zasilających światową armię alkoholików i przypadkowy konferansjer „teatru cieni” nie miał imienia, a jego przydomek „Koleś” był jakżeż uniwersalny. Swoją bezimiennością mógł reprezentować własne pokolenie, którego przekrój tworzyły napotykane osoby. Ludzi urodzonych w latach 80. ubiegłego wieku. W tym zakresie – bohaterów i treści fabuły – autor powielił swój debiut prozatorski w postaci opowiadań pod wspólnym tytułem Samotności. Tutaj nadał fabule nową, bo zwartą formę powieści spiętej przemyślaną klamrą narracji głównego bohatera i przeciekawie ukazanym miejscem akcji. Szczególnie dla lublinian albo bardziej lokalnie rzecz ujmując – lubelaka.
Wydawałoby się, że to ponura i pesymistyczna opowieść.
Pełna rozczarowanych, poranionych, z psychicznymi bliznami, zaprzepaszczonymi możliwościami i straconymi szansami, postaci, błąkających się między tym, co się chce a tym, co się powinno po labiryncie życia w ich mniemaniu bez wyjścia, w którym jego główny bohater próbował działać między jednym kieliszkiem wódki a drugą butelką piwa. Jawił się mi człowiekiem, który desperacko poszukiwał wyjścia z sytuacji dosłownie i w przenośni. Celów, jakimi były odnalezienie przyjaciela i ostatecznie uzmysłowienie sobie wartości przyjaźni. To jasne światełko w tunelu i cień nadziei w tym ponurym świecie realnym i mentalnym, potęgowanym przez mrok zimnego, mokrego i wietrznego czasu listopadowego. Rozświetlanych przez kilka wniosków płynących z rozważań. Niebędących podstawą życia, ale na pewno doraźnymi kołami ratunkowymi, z których najważniejszym był – życie nieustannie płynie, więc jest tylko tu i teraz, i to od nas zależy, jak będziemy do tego podchodzić, a gdy się zgubimy, od tego ma się przyjaciół, żeby szukali cię, gdy się zgubisz i żeby razem z tobą spróbowali odnaleźć właściwą drogę.
Nie jesteśmy w tym życiu sami.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Powidoki – Kamil Zinczuk, Wydawnictwo Narracje, 2022, 246 stron, literatura piękna.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Dodaj komentarz