Jednak nie mieli wyboru, zaczynali wszystko od nowa, tak jakby życie, jakie wiedli wcześniej, było bez znaczenia.
Tak myśleli Laotańczycy. Emigranci. W ich kraju toczyła się wieloletnia wojna. Uciekali z niego, na czym się dało i dokąd się dało przed nieustannym gradem bomb, wyrafinowanych bomb kasetowych zwanych „bombies” i napalmu. Jak podaje autor wstrząsającego artykułu Tajna wojna USA czyli Laos zasypany bombami – „średnio co 8 minut przez 9 lat dokonywany był jeden nalot”, a niewybuchy eksplodują do dzisiaj, zabijając i okaleczając ludzi.
Uchodźcy w nowym kraju chcieli po prostu żyć.
Czternaście króciutkich opowiadań, niczym migawki wyłonione z poszczególnych losów bohaterów, pokazywały jego jakość na wielu płaszczyznach.
Zawodowej, w której bokser pracował w salonie piękności, a lekarze, nauczyciele i rolnicy posiadający niegdyś ziemie, zbierali dżdżownice na polach. Tradycji, w której boleśnie ścierały się kultura własna z obcą. Psychicznej, w której teraźniejszość wygrywała z tęsknotą i bólem przeszłości, nieujmowanej w słowa, bo to oznaczało grozę przywrócenia jej do życia. Swoją obecność zaznaczała jedynie niezrozumiałym zachowaniem osób pamiętających wojnę lub wyrażeniami-symbolami, jak: „75” czy „pada śnieg”, które niczym klucze otwierały drzwi do pamięci z makabrycznymi obrazami znanymi tylko im. Pojęciami, których dostrzeżenie i zrozumienie było najbardziej hermetyczną częścią w narracji tych opowiadań. Rodzinnej, w której tożsamość pokolenia emigrantów ścierała się z nową, dopiero budowaną przez ich dzieci, stawiając ich przed bardzo trudnymi wyborami – między marzeniami a lojalnością wobec rodziców. Filozoficznej, w której nadzieja stawała się siłą do działań realizowania obranych sobie celów na przekór doświadczeniom. Tragicznej autopsji, przez które przeszło najstarsze pokolenie wiedzące, jak to jest, gdy ktoś do ciebie strzela w ciemności, jak wygląda śmierć we własnych ramionach, a które rozdarło przepaść między nimi a dziećmi i wnukami mieszkającymi w kraju, w którym nic takiego się nie działo i nie chcieli o tym wiedzieć. Emocjonalnej, w której walczyły ze sobą skrajne uczucia z różnie pojmowaną miłością na czele. Jej było najwięcej i to jej pragnęli najbardziej i o niej mówili, myśleli lub wyrażali na swój sposób. Bez względu na wiek, pochodzenie, pozycję społeczną czy sytuację, w której tkwili.
A wszystko to podane w sposób ascetyczny.
W zdaniach brzemiennych treścią, chociaż opisujących zdarzenia i sytuacje w sposób prosty, wręcz naturalistyczny z uderzającą puentą. To one przenosiły mnie do wyobraźni. To słowa-klucze, niczym iskry, rozpalały we mnie emocje. A potem długo wybrzmiewały echem w moim umyśle. Tkwiły niczym powidoki, z których układałam tragiczny, czuły, dumny, silny, przekorny obraz emigrantów z Laosu. Ta oszczędność w określaniu, skąd pochodzą i mocne okrojenie retrospekcji bohaterów do tylko sporadycznych słów-symboli nadawała tym opowieściom charakter uniwersalny. Równie dobrze mogą one dotyczyć każdego emigranta zmuszonego do ucieczki z własnego kraju ogarniętego wojną. Mimo że wojna w Laosie zakończyła się w 1975 roku, to w różnych punktach na świecie trwa nadal. Ponadczasowość tematyki opowiadań pozwala zrozumieć, co czuje uchodźca, jakie przeżycia wpływają na jego zachowanie, wybory, działanie i postrzeganie świata, jak radzą sobie z traumą, jakie mają marzenia i czy w ogóle je posiadają oraz jak radzą sobie z nową sytuacją w obcym kraju. To bardzo potrzebne spojrzenie nam, Polakom. Zwłaszcza teraz, gdy wojna toczy się tuż za naszą granicą wschodnią.
W Laotańczykach można łatwo zobaczyć Ukraińca.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Jak wymówić knife – Souvankham Thammavongsa, przełożyła Emilia Skowrońska, Wydawnictwo Labreto, 2022, 144 strony, literatura kanadyjska.
Wywiad z autorką.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Dodaj komentarz