Słowaczki znalazły się nagle w zupełnie innej rzeczywistości, gdzie na nie krzyczano, rozbierano je do naga, golono, trzymano na niekończących się apelach podczas mroźnych poranków, zmuszano do chodzenia na bosaka w błocie oraz walki o racje żywnościowe, poddawano arbitralnemu karaniu i zaganiano do ciężkiej pracy, często prowadzącej do śmierci.
W przeciwieństwie do tytułu (autorka wyjaśnia skąd ta różnica) – 997 młodych kobiet i nastolatek pierwszego transportu do Auschwitz 26 marca 1942 roku. Niezamężnych dziewcząt pochodzących zwykle z licznych i kochających rodzin, przyzwyczajone do dobrych manier i wygodnego życia, które na „powitanie” zdeflorowano w poszukiwaniu ukrytych w pochwie kosztowności, a potem zagoniono do wyniszczającej pracy w fabryce śmierci. Te z pierwszego transportu opuszczały kraj jeszcze jako dziewczęta. Po trzech i pół roku wróciły jako stare kobiety.
Dokładnie – kilka z prawie tysiąca.
To o nich jest to opracowanie historyczne. Dlaczego akurat o tym transporcie? Przecież takich transportów do obozu koncentracyjnego Auschwitz z wielu krajów było bardzo dużo. Jego wyjątkowość kryła się w tle politycznym ówczesnej Słowacji, która w latach 1939-1945 była państwem satelickim nazistowskich Niemiec z nazistowskim księdzem katolickim jako prezydentem – Jozefem Tiso.
Dziewczęta były ofiarami zdrady ówczesnych władz słowackich.
Nadarzyła się okazja oczyścić Słowację z Żydów pod pretekstem „przesiedlenia” na trzy miesiące do „robót kontraktowych” w okupowanej Polsce na rzecz rządu, który jeszcze za to nazistom zapłacił. Jozef Tiso zaczął od najsłabszych obywateli Słowacji, wydając nakaz, by niezamężne Żydówki w wieku od szesnastu do trzydziestu sześciu lat rejestrowały się i zgłaszały z rzeczami osobistymi do punktów zbornych.
Słowacy w to uwierzyli.
Perfidia akcji polegała na kłamstwie, w które początkowo wierzono, a potem, kiedy jedyną rzeczą dozwoloną jeszcze Żydom było popełnienie samobójstwa, było już za późno na jakikolwiek ratunek. Wprawdzie ksiądz-prezydent został powieszony za swoje zbrodnie, ale po wojnie reżim komunistyczny zakazał wszelkich dyskusji o Holokauście.
Ta monografia wypełnia tę lukę ciszy, szczegółowo odtwarzając losy dziewcząt.
Od przedstawienia głównych bohaterek i ich życia przed wojną, mechanizmu zastawionej na nie pułapki, transportu do Auschwitz, okoliczności ich śmierci i realiów życia w skrajnych warunkach obozu koncentracyjnego, gdzie ciężko było wstać rano, ciężko było stać posłusznie na apelu, ciężko jeść, ciężko żyć. Łatwo było w Auschwitz tylko umrzeć. Śmierć była obecna na każdym kroku – na drutach pod napięciem, w kulach strażników, psich zębach, ciosach pejcza, wszach i komorach gazowych. Aż do „marszu śmierci”, wyzwolenia Auschwitz i życia z traumą po wojnie. Autorka swojemu przekazowi nadała stylistykę powieściową opartą na wywiadach ze świadkami, ocalałymi, ich rodzinami, literaturze wspomnieniowej oraz książkach o Holokauście, a także dokumentach archiwalnych. Wrażenie niemalże naocznej relacji pełnej emocji zachowała dzięki często cytowanym wypowiedziom więźniarek.
Niektóre z nich były mi znane z wcześniej czytanych publikacji.
Helenę Citron, której romans z esesmanem opisał Wojciech Dutka w Czerni i purpurze, a losy Cilki w Podróży Cilki Heather Morris, tutaj mogłam ujrzeć oczami jej rodaczek.
Opowieść wstrząsająca, ale bardzo ważna.
Nie tylko po to, by pamiętać o tych dziewczynach, ale przede wszystkim zapamiętać najważniejsze zdanie jednej z nich – Edith Friedman Grosman (numer 1970) – Wojna jest najgorszą rzeczą, jaka się może przytrafić ludzkości.
Nadal aktualne.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
999: Nadzwyczajne dziewczyny: z pierwszego transportu kobiecego do Auschwitz – Heather Dune Macadam, przełożył Jarosław Skowroński, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2021, 512 stron, ilustrowana zdjęciami, literatura amerykańska.
Wypowiedź jednej z ocalałych – Edith Friedman Grosman (numer 1970).
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Historia, Powieść historyczna
Dodaj komentarz