Przeczytałam bajkę, która okazała się horrorem w Domu Snów rojącym koszmar.
Z zewnątrz nie wyróżniał się niczym szczególnym od pozostałych położonych w Bloomington w amerykańskim stanie Indiana. Wewnątrz kolisty układ pokojów umożliwiał wędrówkę po okręgu – z kuchni przez wszystkie pokoje do kuchni. To w nim mieszkały dwie kobiety – Carmen, dwudziestokilkuletnia grubaska o trudnej do ustalenia przynależności rasowej i koszmarnej postawie oraz kobieta z Domu Snów – biała, filigranowa i chłopięca.
Połączyła je miłość.
Jak każda inna człowiecza – szalona, jedyna, uzależniająca, a przede wszystkim uroczo nielogiczna, kiedy jest się miotanym przez fale pożądania, miłości i samotności. Ta ostatnia coraz bardziej zawłaszczała sobie obszar w domu, a przemoc zaczęła wypełniać resztę pomieszczeń, krążąc po nich jak widmo nieuchronnego nieszczęścia. Tak samo szalona, jedyna, uzależniająca i nielogiczna, ale tym razem groźnie, bo miotana przez falę niezrównoważonych, destrukcyjnych, niszczących emocji przemocowej partnerki.
To bolesna, poszarpana skrajnymi emocjami proza oparta na wątkach biograficznych autorki, która określiła się jako cispłciową kobietą queer. To dlatego narratorka opowieści nosiła jej imię. Tworząc tę swoistą rozprawę z traumatyczną przeszłością w stylu powieści gotyckiej, miała przede wszystkim jeden cel – przywrócić człowieczeństwo osobom LGBT+, chociaż autorka używała w fabule pojęć – lesbijki i queer, mimo że to ostatnie w środowisku heteroseksualnym może mieć zabarwienie pejoratywne. Przypomina to trochę dwuznaczność określenia Cygan w odniesieniu do Romów. Jednak autorka nie miała z nomenklaturą problemu, skupiając się przede wszystkim na przekazie i formie opowieści.
Dla mnie wyjątkowej!
Obróciła moje spojrzenie o kilkadziesiąt stopni z – queer to też ludzie, na – jestem przestępcą, morduję i stosuję przemoc, więc jestem człowiekiem ze wszystkimi jego zaletami, ale przede wszystkim wadami i zniekształceniami. W CAŁEJ swojej okazałości-osobowości, zadając kłam politycznej poprawności tworzonej przez wyłącznie pozytywny PR, na którym tak zależy mniejszości żyjącej wśród większości. Queer mają swoje czarne charaktery dokładnie tak jak heteronormatywni, bo kobiety są zdolne do przemocy wobec innych kobiet. Kobiety stosują przemoc wobec innych kobiet i może przybrać mniej więcej taką formę jak w Domu Snów. Autorka ograniczyła się jednak tylko do problemu przemocy wśród lesbijek, bo przydarzył się jej osobiście. Nie jest to jednak opowieść męczeńska, ckliwa i linearna.
Sposób ukazania oczarował mnie!
Autorka stworzyła moduły o różnej długości tekstu od jednozdaniowych po kilkukartkowe. To z nich, traktując je jak cegiełki, budowała architekturę Domu Snów w przestrzeni 3D jako – uwertura, sen na jawie, epifania, menażeria, entomologia, high fantasy, kobiece pisarstwo, musical, dylemat więźnia i tak 146 razy. Wystarczająca ilość spojrzeń na całościowe ukazanie związku za każdym razem z innego punktu. 146 odsłon w pięciu aktach niczym w tragedii oddzielonych tematycznymi cytatami-kotarami, anonsującymi analityczną zawartość aktów-etapów związku od zauroczenia, poprzez zakochanie się, miłość, przyzwyczajenie, po ostateczny rozpad. Przy czym subtelny, taktowny, ale odważny w scenach seksu, opis wydarzeń toczących się po równi pochyłej ruchem jednostajnym w dół, nie był nachalny czy epatujący, a mimo to bardzo mnie angażujący emocjonalnie i intelektualnie.
Autorka ten efekt osiągnęła czterema metodami.
Po pierwsze użyła narracji w drugiej osobie liczby pojedynczej, narzucając mi hipotetycznie główną rolę w tym dramacie. Często słyszałam – wyobraź sobie…, pamiętasz…, próbujesz…, a ja wyobrażałam sobie, pamiętałam i próbowałam… Nie, ja czułam to samo, co Carmen!
Po drugie zastosowała grę niczym Julio Cortazar w powieści Gra w klasy, zmuszając mnie do podejmowania wyborów w skrajnie trudnych sytuacjach, które odsyłały mnie na strony z opisem konsekwencji, ucząc pokory i pacyfikując narastająca we mnie irytację wynikającą z uległości i bierności ofiary.
Po trzecie wykorzystała baśnie i ich motywy oraz tabu, przypisując je do konkretnej sceny, sytuacji, zachowania, wygłaszanego poglądu bohaterek, dając mi klucze do zrozumienia jej położenia i stanu psychicznego. Autorka wykorzystała do tego klasyfikację Aarne-Thompsona. Wprawdzie nietłumaczoną w Polsce pozycję zawierającą katalog wątków bajkowych i typów opowieści, ale moim kluczem zastępczym były dwie pozycje z tej samej półki – Cudowne i pożyteczne: o znaczeniach i wartościach baśni Bruno Bettelheima oraz Biegnąca z wilkami Clarissy Pinkoli Estes. Dwie wspaniałe pozycje, które pozwoliły mi przekroczyć bramy do archeologii duszy kobiecej i szerzej – człowieczej.
Po czwarte użyła uniwersalnego języka zrozumiałego dla wszystkich – języka emocji, poprzez który przemawiał humanizm tej prozy.
Cztery klucze do pełnego zrozumienia przekazu.
Te zabiegi dawały mi możliwość zrozumienia nie tylko procesu destrukcji związku i jej przyczyny, ale przede wszystkim odpowiedzi na pytanie – dlaczego nie umiała zakończyć toksycznej relacji. Dlaczego, używając języka baśni, siedziała tam i patrzyła, jak Sinobrody kręci piruety, trzymając w objęciach żonę numer cztery, której głowa zwisa wygięta bezwładnie do tyłu, połączona z resztą ciała strzępkiem mięsa?
Nic nie mogło silniej oddać kłębiących się w niej emocji niż takie nawiązania!
Jakże ludzkie, jakże człowiecze i nas wszystkich. Bez względu na orientację seksualną. A jeśli pod postacią Sinobrodego kryła się kobieta Domu Snów, łatwo zrozumieć mit wyrosły z arogancji, że kobieta nie jest zdolna do przemocy. Pogodzenie się z ograniczeniami tego ideału jest niemal tak bolesne, jak pogodzenie się z faktem, że w tej sferze niczym się nie różnimy od heteryków: mamy przejebane tak samo, jak cała reszta. – dosadnie podsumowała autorka.
A gdzieś w tle przewijały się krytyczne wątki polityczno-społeczne dotyczące środowiska queer – możliwość zawierania małżeństw jednopłciowych, obietnic wyborczych kandydatów na prezydenta USA, stosowanie retoryki ról genderowych czy miejsca queer w systemie sądowniczym, a właściwie jego brak.
To książka-kamień.
Ciężka tematyką i ważna rolą, jaką ma do zagrania. Przede wszystkim uzupełnić luki w archiwach, które odmawiają przechowywania dokumentów świadczących o nieheteronormatywności, jako nieistotne, nieważne, wręcz niepożądane. Wypełnić dziurę w murach wiedzy, które nie zawierają queerowej przeszłości. Cisnąć ten kamień własnej historii w rozległą szczelinę; ledwo słyszalny dźwięk, jaki wydaje, jest miarą pustki po dowodach cierpienia i zadać pytanie – Jak naprawić krzywdy wyrządzone ludziom z przeszłości, skoro nie dysponujemy fizycznymi dowodami ich cierpienia? Ten kamień niesie ze sobą treści queerowe licznie nawiązujące do muzyki, filmu, literatury, ale jak zaznacza – absolutnie nie miałam ambicji stworzenia wyczerpującego raportu dotyczącego współczesnych badań nad przemocą domową w jednopłciowych związkach czy też jej historii. Liczy jednak na to, że jeśli kiedyś takie będą, jej robocza, surowa próba zmierzenia się z kanonem posłuży jako źródło oraz hołd dla wcześniejszej twórczości. Na razie skutecznie uczłowiecza queer, pisząc wprost – Nawet jeśli dominująca kultura uważa nas za anomalię, nie znaczy to, że nie możecie być zwyczajni, zwyczajni jak pierdolony brud.
W Polsce, gdzie LGBT+ uznaje się za ideologię, to szczególnie potrzebna pozycja.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Książkę wpisuje na mój top czytanych w 2022 roku.
W Domu Snów – Carmen Maria Machado, przełożył Łukasz Błaszczyk, Wydawnictwo Agora, 360 stron, literatura amerykańska.
Fragment książki czyta Paulina Holtz.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Dodaj komentarz