Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Anne z Zielonych Szczytów – Lucy Maud Montgomery

3 lutego 2022

Anne z Zielonych Szczytów, a nie Ania z Zielonego Wzgórza.

   Tak zapewne powiedziałaby autorka powieści dla młodzieży, gdyby jeszcze żyła, bo bardzo nie podobały się jej błędne i złe tłumaczenia tytułu. I nie tylko, bo zmieniane były również imiona, nazwy geograficzne i roślin, o okrajaniu tekstu z całych zdań nie wspominając. W Polsce zadość jej ubolewaniom uczyniła dopiero Anna Bańkowska. Tłumaczka świadoma silnego, kulturowego wdrukowania zjawiska Ani z Zielonego Wzgórza, które zapoczątkował pierwszy przekład Rozalii Bernsteinowej, dostosowującej powieść do realiów i czytelników z 1911 roku i nieśmiało mniej lub bardziej zmienianej przez następnych kilkunastu tłumaczy (o czym można przeczytać w historii polskiego tłumaczenia książki w Wikipedii), już we wstępie do najnowszego wydania napisała – przyznaję się do winy: zabiłam Anię, zburzyłam Zielone Wzgórze i pozbawiłam pokoiku na facjatce. Serio? Na f a c j a t c e??? Ależ to brzmi kuriozalnie! A jak boli!

   Tak, tak!

   Należę do osób, które nie czytały dotychczas Ani z Zielonego Wzgórza. Była dla mnie za ckliwa, rozegzaltowana i infantylna. Wolałam przygody Pippi Langstrumpf, dzieci z Bullerbyn i Tomka Sawyera. To dlatego dla mnie Anne nadal żyje. Do zabójstwa nie doszło. Co najwyżej (mniejszy „grzech”) do czytelniczej schizmy dzielącej fanów na wiernych Ani i nowych, wiernych Anne, którzy dopiero się pojawią. Na pewno, bo, nie oszukujmy się, świat się zmienia, a wraz z nim literatura i czytelnicy (to pewnik wynikający z moich bibliotekarskich obserwacji), za którymi muszą nadążać nowe tłumaczenia, by wartościowa klasyka nadal była czytana. Dla mnie takim doskonałym przykładem jest coraz mniej rozumiana przez młodzież Mechaniczna pomarańcza Anthony’ego Burgessa naszpikowana rusycyzmami, w których się nie odnajduje i jak mi mówi – nie rozumie. Takich książek dla młodzieży jest dużo więcej. Ileż ja tytułów poprzenosiłam z działu dla młodzieży na półkę z literaturą piękną, bo nikt od lat po nie nie sięgał, bo archaiczne ze swoim językiem i problemami – według młodzieży, ale za to piękne i mądre według krytyków i dorosłych. I co z tego! Przekonaniami, nawet szlachetnymi, czytelnika, a zwłaszcza młodego, nie przekona się, ale do nowego przekładu jest szansa! Młodzież mocno na to zwraca uwagę, polecając mi książki, ale w konkretnym tłumaczeniu. Ostatnio dotyczyło to Diuny Franka Herberta. Dlatego jestem wdzięczna tłumaczce, bo nowe tłumaczenie (obok współczesnych ekranizacji klasyki) to jedna z niezawodnych metod rozwoju czytelnictwa. Jednocześnie jestem pełna podziwu dla tłumaczki, dokonującej odważnego „zamachu” na „świętość” tytułu, na co nie odważył się nikt do tej pory, z którego zresztą w pełni zdaje sobie sprawę, pisząc we wstępie – Oddając Czytelniczkom i Czytelnikom nowy przekład jednej z najbardziej kultowych powieści, jestem świadoma »zdrady« popełnianej wobec pokolenia ich matek i babć i podaje argumenty podjętej decyzji. Dla mnie jasnych jak słońce.

   Ale, ale!

   Z doświadczenia wiem, że nie dyskutuje się z emocjami. Zwłaszcza tymi, które mają siłę kilku pokoleń. Nie ma wspólnego języka dla rozumu i wzburzonych emocji. Nie ma szansy w tym stanie na wspólny konsensus, dlatego nie będę przytaczać tychże argumentów. Odsyłam do bardzo ciekawego wywiadu z Anną Bańkowską Zabiła Anię, zburzyła Zielone Wzgórze, pozbawiła je pokoiku na facjatce w portalu Gazeta.pl, w którym najbardziej rozbawił mnie ten desperacki odpowiadający na wywołaną „burzę” w mediach – „A co mi tam zależy. Mam 81 lat, kto wie, czy zdążę przetłumaczyć cały cykl książek o Anne. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że będzie afera…”.

   Brawo Pani Anno!

   Bo ja jestem jedną z tych, która czekała na dokładnie to tłumaczenie i sto lat życia, by zdążyła Pani przetłumaczyć następne części, bo stare to „zamach” na Anne i szczytowy pokój w Zielonych Szczytach, a ja sobie nie wyobrażam Ani w facjatce! Tłumaczenie kompletne i kompatybilne ze światem, w którym żyję obecnie. Zwłaszcza że nic nie straciłam z przekazu w treści, bo wartości, które podkreśla powieść, są ponadczasowe, chociaż w roku premiery oryginału w 1908, rewolucyjne w poglądach na metody wychowywania.

   Pokochałam Anne!

   Nie Ann, ale Anne z »e« na końcu, bo brzmi znacznie delikatniej – o co dopominała się główna bohaterka. Według niej A-n-n wygląda okropnie, natomiast A-n-n-e znacznie bardziej dystyngowanie. Na marginesie – ciekawe, co by powiedziała na spolszczone Ania? Jedenastoletnią sierotę przygarniętą przez rodzeństwo w podeszłym już wieku – sześćdziesięcioletniego Matthew i Marillę. Przez zupełny przypadek. Pomyłkę pośredniczki, która zamieniła płeć dziecka i zamiast chłopca, przywiozła z sierocińca dziewczynkę. Pięć lat pobytu tej niezwykłej, zachwycającej i nieprzeciętnej istoty, dla mnie o statusie zjawiska osobowościowego,  o szczerym sercu, rzadkiej umiejętności nazywania uczuć i okazywania emocji, ale przede wszystkim olbrzymiej wyobraźni, to czas dorastania pod okiem wyrozumiałych opiekunów. Jednak dydaktyzm mądrego wychowania (współcześnie), bo odmiennego jak na koniec XIX wieku, w którym akcja się dzieje, gdzie odrobina pochwał potrafiła zdziałać tyle samo dobrego, co prawienie morałów, dorastania i dojrzewania dzieci oraz pożądanych  kontaktów dorosłych z nimi, został bardzo głęboko ukryty. W malowniczych opisach miejscowości Avonlea położonej w dolinie kanadyjskiej Wyspy Księcia Edwarda, w domu z charakterystycznymi szczytami w kolorze zieleni (stąd jego nazwa i tytuł) wybudowanym na samym końcu karczowiska (nie na wzgórzu), wśród mieszkańców ze swoimi wadami i zaletami, w sytuacjach i wydarzeniach, ale przede wszystkim we wszechobecnej przyrodzie. Jej malowane słowami obrazy, żywe, pulsujące dźwiękiem, zmienne barwą, odczuwane aromatem, które pochłaniały mnie zmysłowo i sensualnie po kokardę, były tak samo ważne, jak bohaterowie powieści. Zatapiałam się w nich identycznie jak Anne. To te widoki i krajobrazy miały ogromny wpływ na dziewczynkę, która uważała, że otaczający ją świat był jednym wielkim cudem, dającym wystarczający powód do radości życia. Sama Anne bardzo emocjonalna, rozedrgana wewnętrznie pod wpływem bodźców z zewnątrz, ambitna, szybko ucząca się, inteligentna, kochająca i próbująca kochać nieprzyjaciół, ciekawa (nie ciekawska!), utkana z ducha, ognia, rosy, uczyła czerpania radości życia wbrew warunkom, w których wychowywała się i dramatycznym okolicznościom, na jakie napotykała przed pobytem w Avonlea. To natura była jej powierniczką i pocieszycielką, bo jak mawiała – świat jest taki ciekawy, że nie można długo się smucić, a wyobraźnia z kolei kompensowała jej braki i potrzeby, uważając, że to jedyna pociecha biedaka, że zawsze może sobie tyle rzeczy wyobrazić. Autorka wyraźnie stawała w obronie tej zdolności, przeciwstawiając się zabijaniu jej w dziecku przez dorosłych w imię konwenansów, poprzez zbudowanie postaci przyjaciółki Anne – Diany. Podkreślała rolę ambicji w dążeniu do celów. Było w tej opowieści dużo więcej nadal aktualnych przesłań ukrytych pod emocjami, które zaskakiwały, otwierały duszę, uczyły empatii, innego spojrzenia, czyniąc historię Anne tkliwą, wzruszającą i zachwycającą również narracją i fabułą, ale nie będę ich tutaj wymieniać. Pozostawiam to odkrywanie kolejnym czytelnikom. Z jednej i drugiej strony nomenklaturowego kanionu podziału. Chociaż zrozumiałam fanów Ani z Zielonego Wzgórza, gdy poczułam to samo, co oni, czytając na stronie 50 cudem zapodziane spolszczenie imienia Matthew. Zgrzytnęło, aż zabolało, gdy ku mojemu zdumieniu zobaczyłam Mateusz. A potem się wyrozumiale uśmiechnęłam na ten widok i pomyślałam, że stare tłumaczenia właśnie odbiły się czkawką i przebiły w chochlikowym druku w nowym.

   Na pożegnanie!  

   A przed tłumaczką chylę czoło za odwagę, której zabrakło poprzednim tłumaczom i dziękuję za wspólną walkę na froncie rozwoju czytelnictwa, szanując oczywiście emocje fanów Ani.  Anne na pewno podeszłaby do tej nowości z entuzjazmem, bo zawsze podkreślała, że to takie cudowne, kiedy się okazuje, że coś, co człowiek sobie to wyobrażał, istnieje naprawdę! Może to tutaj tkwi przyczyna oporu, bo nowe tłumaczenie burzy te wyobrażenia. Tym bardziej zachęcam do ujrzenia tego, co zobaczyła Anna Bańkowska, a co do tej pory wyobrażała sobie Rozalia Bernsteinowa. I nie boczyć się, nie wybrzydzać, ale zachwycać.

   Otworzyć się na inność, bo przecież dokładnie tego uczy i Anne, i  Ania.

   Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.

Anne z Zielonych Szczytów – Lucy Maud Montgomery, przełożyła Anna Bańkowska, Wydawnictwo Marginesy, 2022, 384 strony, literatura kanadyjska.

Anne z Zielonych Szczytów [Lucy Maud Montgomery]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

Zwiastun ekranizacji powieści.

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Dla młodzieży

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *