Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Plac Leńskiego – Daniel Wyszogrodzki

28 lipca 2021

Kiedy byłem małym chłopcem, hej!

Ten wers z natychmiast rozpoznawalną linią melodyczną z przeboju zespołu Breakout nieustannie towarzyszył mi podczas czytania. Z akcentem na – hej! Oddawał idealnie atmosferę tej powieści autobiograficznej, w której głównym bohaterem, a zarazem narratorem, był Danek. Warszawiak albo praski chłopak wychowywany przez Dziadka i babcię nazywaną Ba, bo mama zmarła w wieku 33 lat na gruźlicę, gdy miał około dwóch lat. Ojciec, lekarz, nie był w stanie zająć się synem, chociaż uczestniczył w jego życiu. Autor swoje wspomnienia podzielił na etapy odpowiadające klasom w szkole podstawowej, czyli od dzieciństwa, które świadomie rozpoczęło się od upadku z parapetu okna na głowę do ósmej klasy włącznie zakończonej „tym pierwszym razem”. To była jedyna wyraźnie zaznaczona chronologia w tej powieści, ponieważ treść tych rozdziałów składających się z modułów to już był przypadek. Ale, ale – mimo wszystko tworzący przemyślany łańcuch zdarzeń. Autor wyjmował ze wspomnień wydarzenia, skojarzenia, wyrażenia, przebłyski oraz mgnienia i obudowywał je w formę przypominającą felieton satyryczny, czyli krótki, a czasami dłuższy tekst napisany z osobistego punktu widzenia przesiąknięty inteligentnym humorem. Swoje uważne i wnikliwe obserwacje otaczającej go rzeczywistości i swojego miejsca w niej przesiewał przez sito ironii, ukazując swoje życie jako ciąg niekończącej się wciągającej zabawy, fascynującej przygody, nieustannych żartów, ciągłego ubawu, odważnych wygłupów, śmiałych prowokacji, szalonych pomysłów i absurdów, których był także prowokatorem i twórcą wraz z Bajem, Trojanem, Cencikiem, Trefniakiem, Giniolem i Strzelbą. Kumplami, w różnej konfiguracji uczestnictwa, ze szkoły i placu Leńskiego, który wyznaczał Dankowi oś świata. Stanowił centrum jego istnienia. Był startem i metą w eksploracji świata, pełniąc funkcję kompasu i busoli. Chłopca ponadprzeciętnie inteligentnego, głodnego wiedzy, doświadczeń i wrażeń, który mówił – Nie przeszkadza mi, że inni byli tam przede mną i już to wiedzą. Sam się chcę przekonać, lubię to uczucie. To ono nim kierowało, kiedy nauczył się samodzielnie czytać, zanim poszedł do szkoły, a już jako uczeń „odkrył” dawno odkrytą liczbę Pi. Na dodatek był bystrzakiem z ogromną wyobraźnią, a tempo samorozwoju, jakie przy okazji eksploracji otaczającego go Interioru narzucił, pokrywało się z nieskończoną liczbą niekończących się pomysłów na siebie i prędkością najpierw samodzielnych kroków po placu Leńskiego, potem biegu poza jego terenem, by przesiąść się na rower, a potem tramwaje i autobusy, biorąc we władanie całą Warszawę, następnie kawałek Polski i trochę Europy. To był jeden, nazwijmy go geograficzny, kierunek rozwoju. Warszawiacy pokochają ten wątek.

Mnie fascynował drugi.

Dojrzewanie chłopca szukającego siebie w zderzających się ze sobą, a nawet wykluczających się, środowiskach, w których funkcjonował jako syn, wnuczek, uczeń, przyjaciel, kolega – rodzinnym zdecydowanie antykomunistycznym, jeśli chodzi o Dziadka hallerczyka i Ba oraz przystosowawczym, jeśli chodzi o ojca, a według Ba – karierowicza w strukturach partyjnych, szkolnym nauczającym i wychowującym w duchu socjalistycznym oraz grupy rówieśniczej. W tej ostatniej cudownie różnorodnej, bo podzielonej na praską żulię, czyli grypsujących git-ludzi, ich odwiecznych wrogów kochających ludzi i muzykę hipisów oraz szkolną elitę intelektualną, czyli apropaków, a potem całą resztę. Do drugiej (nawet jeśli ograniczało się to do chodzenia bez majtek) i trzeciej należał Danek.  W tym wątku fascynowało mnie jedno – cudowna i niesamowita zdolność brania tego, co najlepsze (cokolwiek miało to oznaczać!) z tych środowisk i budowania własnego świata wewnętrznego oraz światopoglądu. Był mistrzem maksymalnego wykorzystywania wszystkich możliwości, jakie podsuwało mu życie. Czerpał z nich całym umysłem i garściami, a kiedy nie mógł, brał sobie sprytem i  inteligentną intrygą.

To dlatego było zabawnie!

Nieustannie towarzyszył mi uśmiech na twarzy i wybuchy śmiechu, kiedy doczytywałam puentę podsumowującą tekst. Zwłaszcza że w tę warstwę autor wplatał kolejny wątek – rozwój czytelniczy Danka. Niesamowity! Marzenie moje i każdego innego bibliotekarza. No, może oprócz szkolnej bibliotekarki z opowieści, która bardziej przeszkadzała, niż wspierała Danka. Niezwykłe było to, że był w tym samodzielny. Eksplorował świat książki, kierując się własnymi potrzebami i zainteresowaniami, „zaliczając” podręcznikowo najpierw klasykę dziecięcą, a potem przygodówkę, literaturę piękną i fantastykę, zaglądając użytkowo do literatury popularnonaukowej. I tutaj znowu dziecka nieprzeciętnego, bo kto czyta w klasie ósmej Cichy Don Michaiła Szołochowa, a trochę wcześniej wszystkie dramaty Williama Szekspira? To pytanie retoryczne, bo odpowiedź nasuwa się sama.

To nie wszystko!

Równolegle do tego rozwoju toczyło się kilka innych pięknie współbrzmiących  – filmowy, operowy i muzyczny, od którego książka „grała” i „dźwięczała” największymi przebojami lat 60. i 70. Podczas czytania odtwarzałam sobie tę linię melodyczną i utopiłam się we wspomnieniach niesionych przez pamięć piosenek… To czyniło z tego chłopca niezwykle atrakcyjnego narratora, a jeśli dodać do tego skłonność do łamania barier i norm stawianych przez dorosłych, robiło się bardzo ciekawie, a nawet niebezpiecznie. Równolegle toczył się kolejny wątek wpisany w charakter opowieści o dorastaniu, który autor kreślił bezpruderyjnie i szczerze.

Rozwój seksualny chłopca.

Chociażby z tego powodu powinni przeczytać tę powieść rodzice dzieci (zwłaszcza chłopców!), bo młodzieży to już zdecydowanie za późno. Autorowi udało się w sposób subtelny, momentami intymny, a czasami z przymrużeniem oka, ukazać proces odkrywania własnej seksualności przechodzącej w zainteresowanie dziewczynami, której rozwoju nie hamowała i nie deprymowała reakcja koleżanek na zaloty w postaci ujemnego rezultatu „pięciu olimpijskich kółek” – obrazy, oburzenia, obrzydzenia, odepchnięcia i odrzucenia, by zakończyć ją inicjacją seksualną. Dosłownym i symbolicznym wejściem w dorosłość, ale i kolejny etap życia – szkoły średniej.

Piękny obraz, cudownego chłopaka, wspaniale dorastającego i dojrzewającego w każdym aspekcie człowieczeństwa.

Wbrew szarej, zniechęcającej, demotywującej rzeczywistości, propagującej ideał człowieka socjalistycznego, czyli uległego i myślącego według jedynej, słusznej linii partii. Również przez dorosłych, bo od ojca słyszał, że ZSRR nigdy nie upadnie. Od Ba nasłuchał się – I przestań zajmować się muzyką. Nawet nie znasz nut. Tracisz czas na głupstwa. – co dużo powinno dać do myślenia rodzicom w kontekście dorobku autora. Od git-ludzi, którzy przemocą ciągnęli w dół i od nauczycieli, wśród których trafił się zarówno pedofil, jak i antykomunista. I tylko dwa razy Danek, burząc dystans budowany żartem, pozwolił zajrzeć mi do delikatnego dziecka, które nadal miał w sobie. Pierwszy raz dziecka, które bało się i walczyło ze strachem i lękiem, powtarzając przed snem – Boisz się bać! Boisz się żuli, git-ludzi, bicia! Boisz się Ba! Boisz się życia, gnicia i tycia! Nie bój się bać! Nie bój się żuli, git-ludzi, bicia! Nie bój się Ba! Nie bój się życia, gnicia i tycia! Swoistą modlitwę małego ateisty, który stracił wiarę w Boga już w szkole podstawowej, mimo że miał mądrego i lubianego księdza na lekcjach religii. Drugi raz dziecka, któremu brakowało matki – wielkiej nieobecnej w jego opowieści, ale tą nieobecnością Heideggerowską. Wśród nieustającej zabawy i śmiechu to był ten jeden, jedyny raz, kiedy podczas rozmowy z przyjaciółką mamy o jego  mamie, przy jej grobie, wzruszenie zaszkliło mi oczy.

   To dlatego ta opowieść była również wzruszająca.

   Przywołana z pamięci przez dojrzałego już mężczyznę, ale z perspektywy dorastającego dziecka. Bez wyjaśnień i komentarzy dorosłego, za to rozumiana i przedstawiana przez chłopca w wieku szkolnym. Poprzez fakty, zdarzenia, zachowania, postawy, wypowiedzi dorosłych podsumowywanych dziecięcym doświadczeniem i rozumem, jednak na tyle inteligentnym, żebym mogła zrozumieć kontekst, dopowiedzieć niedopowiedziane, zobaczyć absurd i zrozumieć żart. Bawiłam się i przeżywałam, podziwiałam i zafascynowana śledziłam poszczególne wątki, poznając równocześnie ówczesną Warszawę i plac Leńskiego, który wprawdzie zmienił nazwę na Plac gen. Józefa Hallera, ale na którym nadal można zobaczyć „bieżnię dla wariatów”, czyli fontannę.

Fot. Miriam Akida 26.07.2021

Było jeszcze coś, co nieustannie robiłam podczas czytania – porównywałam, porównywałam i jeszcze raz porównywałam. Myślę, że to mimowolna czynność bez względu na czytającego i jego wiek, bo wykorzystywanie możliwości podsuwanych przez życie bez względu na czas, geografię, płeć czy ustrój, jest cechą uniwersalną. Danek miał tę zdolność, tworząc opowieść barwną, cudowną, uroczą, intymną, nostalgiczną i rozbrajającą humorem. Ktokolwiek sięgnie po nią, pozostawi w jego sercu lub umyśle dar. Każdy czytelnik sam określi, jakiego rodzaju.

   Mnie zaczęła towarzyszyć jedna myśl – kiedy byłam małą dziewczynką, hej!

   Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.

Plac Leńskiego – Daniel Wyszogrodzki, Wydawnictwo Marginesy, 2021, 560 stron, literatura polska.

Zwiastun książki.

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Wspomnienia powieść autobiograficzna

Jedna odpowiedź do “Plac Leńskiego – Daniel Wyszogrodzki”

  1. Maria Akida pisze:

    Dziękuję za dobre słowa i za moc wszelakich wrażeń, a Danka przytulam. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *