Ten wers z natychmiast rozpoznawalną linią melodyczną z przeboju zespołu Breakout nieustannie towarzyszył mi podczas czytania. Z akcentem na – hej! Oddawał idealnie atmosferę tej powieści autobiograficznej, w której głównym bohaterem, a zarazem narratorem, był Danek. Warszawiak albo praski chłopak wychowywany przez Dziadka i babcię nazywaną Ba, bo mama zmarła w wieku 33 lat na gruźlicę, gdy miał około dwóch lat. Ojciec, lekarz, nie był w stanie zająć się synem, chociaż uczestniczył w jego życiu. Autor swoje wspomnienia podzielił na etapy odpowiadające klasom w szkole podstawowej, czyli od dzieciństwa, które świadomie rozpoczęło się od upadku z parapetu okna na głowę do ósmej klasy włącznie zakończonej „tym pierwszym razem”. To była jedyna wyraźnie zaznaczona chronologia w tej powieści, ponieważ treść tych rozdziałów składających się z modułów to już był przypadek. Ale, ale – mimo wszystko tworzący przemyślany łańcuch zdarzeń. Autor wyjmował ze wspomnień wydarzenia, skojarzenia, wyrażenia, przebłyski oraz mgnienia i obudowywał je w formę przypominającą felieton satyryczny, czyli krótki, a czasami dłuższy tekst napisany z osobistego punktu widzenia przesiąknięty inteligentnym humorem. Swoje uważne i wnikliwe obserwacje otaczającej go rzeczywistości i swojego miejsca w niej przesiewał przez sito ironii, ukazując swoje życie jako ciąg niekończącej się wciągającej zabawy, fascynującej przygody, nieustannych żartów, ciągłego ubawu, odważnych wygłupów, śmiałych prowokacji, szalonych pomysłów i absurdów, których był także prowokatorem i twórcą wraz z Bajem, Trojanem, Cencikiem, Trefniakiem, Giniolem i Strzelbą. Kumplami, w różnej konfiguracji uczestnictwa, ze szkoły i placu Leńskiego, który wyznaczał Dankowi oś świata. Stanowił centrum jego istnienia. Był startem i metą w eksploracji świata, pełniąc funkcję kompasu i busoli. Chłopca ponadprzeciętnie inteligentnego, głodnego wiedzy, doświadczeń i wrażeń, który mówił – Nie przeszkadza mi, że inni byli tam przede mną i już to wiedzą. Sam się chcę przekonać, lubię to uczucie. To ono nim kierowało, kiedy nauczył się samodzielnie czytać, zanim poszedł do szkoły, a już jako uczeń „odkrył” dawno odkrytą liczbę Pi. Na dodatek był bystrzakiem z ogromną wyobraźnią, a tempo samorozwoju, jakie przy okazji eksploracji otaczającego go Interioru narzucił, pokrywało się z nieskończoną liczbą niekończących się pomysłów na siebie i prędkością najpierw samodzielnych kroków po placu Leńskiego, potem biegu poza jego terenem, by przesiąść się na rower, a potem tramwaje i autobusy, biorąc we władanie całą Warszawę, następnie kawałek Polski i trochę Europy. To był jeden, nazwijmy go geograficzny, kierunek rozwoju. Warszawiacy pokochają ten wątek.
Mnie fascynował drugi.
Dojrzewanie chłopca szukającego siebie w zderzających się ze sobą, a nawet wykluczających się, środowiskach, w których funkcjonował jako syn, wnuczek, uczeń, przyjaciel, kolega – rodzinnym zdecydowanie antykomunistycznym, jeśli chodzi o Dziadka hallerczyka i Ba oraz przystosowawczym, jeśli chodzi o ojca, a według Ba – karierowicza w strukturach partyjnych, szkolnym nauczającym i wychowującym w duchu socjalistycznym oraz grupy rówieśniczej. W tej ostatniej cudownie różnorodnej, bo podzielonej na praską żulię, czyli grypsujących git-ludzi, ich odwiecznych wrogów kochających ludzi i muzykę hipisów oraz szkolną elitę intelektualną, czyli apropaków, a potem całą resztę. Do drugiej (nawet jeśli ograniczało się to do chodzenia bez majtek) i trzeciej należał Danek. W tym wątku fascynowało mnie jedno – cudowna i niesamowita zdolność brania tego, co najlepsze (cokolwiek miało to oznaczać!) z tych środowisk i budowania własnego świata wewnętrznego oraz światopoglądu. Był mistrzem maksymalnego wykorzystywania wszystkich możliwości, jakie podsuwało mu życie. Czerpał z nich całym umysłem i garściami, a kiedy nie mógł, brał sobie sprytem i inteligentną intrygą.
To dlatego było zabawnie!
Nieustannie towarzyszył mi uśmiech na twarzy i wybuchy śmiechu, kiedy doczytywałam puentę podsumowującą tekst. Zwłaszcza że w tę warstwę autor wplatał kolejny wątek – rozwój czytelniczy Danka. Niesamowity! Marzenie moje i każdego innego bibliotekarza. No, może oprócz szkolnej bibliotekarki z opowieści, która bardziej przeszkadzała, niż wspierała Danka. Niezwykłe było to, że był w tym samodzielny. Eksplorował świat książki, kierując się własnymi potrzebami i zainteresowaniami, „zaliczając” podręcznikowo najpierw klasykę dziecięcą, a potem przygodówkę, literaturę piękną i fantastykę, zaglądając użytkowo do literatury popularnonaukowej. I tutaj znowu dziecka nieprzeciętnego, bo kto czyta w klasie ósmej Cichy Don Michaiła Szołochowa, a trochę wcześniej wszystkie dramaty Williama Szekspira? To pytanie retoryczne, bo odpowiedź nasuwa się sama.
To nie wszystko!
Równolegle do tego rozwoju toczyło się kilka innych pięknie współbrzmiących – filmowy, operowy i muzyczny, od którego książka „grała” i „dźwięczała” największymi przebojami lat 60. i 70. Podczas czytania odtwarzałam sobie tę linię melodyczną i utopiłam się we wspomnieniach niesionych przez pamięć piosenek… To czyniło z tego chłopca niezwykle atrakcyjnego narratora, a jeśli dodać do tego skłonność do łamania barier i norm stawianych przez dorosłych, robiło się bardzo ciekawie, a nawet niebezpiecznie. Równolegle toczył się kolejny wątek wpisany w charakter opowieści o dorastaniu, który autor kreślił bezpruderyjnie i szczerze.
Rozwój seksualny chłopca.
Chociażby z tego powodu powinni przeczytać tę powieść rodzice dzieci (zwłaszcza chłopców!), bo młodzieży to już zdecydowanie za późno. Autorowi udało się w sposób subtelny, momentami intymny, a czasami z przymrużeniem oka, ukazać proces odkrywania własnej seksualności przechodzącej w zainteresowanie dziewczynami, której rozwoju nie hamowała i nie deprymowała reakcja koleżanek na zaloty w postaci ujemnego rezultatu „pięciu olimpijskich kółek” – obrazy, oburzenia, obrzydzenia, odepchnięcia i odrzucenia, by zakończyć ją inicjacją seksualną. Dosłownym i symbolicznym wejściem w dorosłość, ale i kolejny etap życia – szkoły średniej.
Piękny obraz, cudownego chłopaka, wspaniale dorastającego i dojrzewającego w każdym aspekcie człowieczeństwa.
Wbrew szarej, zniechęcającej, demotywującej rzeczywistości, propagującej ideał człowieka socjalistycznego, czyli uległego i myślącego według jedynej, słusznej linii partii. Również przez dorosłych, bo od ojca słyszał, że ZSRR nigdy nie upadnie. Od Ba nasłuchał się – I przestań zajmować się muzyką. Nawet nie znasz nut. Tracisz czas na głupstwa. – co dużo powinno dać do myślenia rodzicom w kontekście dorobku autora. Od git-ludzi, którzy przemocą ciągnęli w dół i od nauczycieli, wśród których trafił się zarówno pedofil, jak i antykomunista. I tylko dwa razy Danek, burząc dystans budowany żartem, pozwolił zajrzeć mi do delikatnego dziecka, które nadal miał w sobie. Pierwszy raz dziecka, które bało się i walczyło ze strachem i lękiem, powtarzając przed snem – Boisz się bać! Boisz się żuli, git-ludzi, bicia! Boisz się Ba! Boisz się życia, gnicia i tycia! Nie bój się bać! Nie bój się żuli, git-ludzi, bicia! Nie bój się Ba! Nie bój się życia, gnicia i tycia! Swoistą modlitwę małego ateisty, który stracił wiarę w Boga już w szkole podstawowej, mimo że miał mądrego i lubianego księdza na lekcjach religii. Drugi raz dziecka, któremu brakowało matki – wielkiej nieobecnej w jego opowieści, ale tą nieobecnością Heideggerowską. Wśród nieustającej zabawy i śmiechu to był ten jeden, jedyny raz, kiedy podczas rozmowy z przyjaciółką mamy o jego mamie, przy jej grobie, wzruszenie zaszkliło mi oczy.
To dlatego ta opowieść była również wzruszająca.
Przywołana z pamięci przez dojrzałego już mężczyznę, ale z perspektywy dorastającego dziecka. Bez wyjaśnień i komentarzy dorosłego, za to rozumiana i przedstawiana przez chłopca w wieku szkolnym. Poprzez fakty, zdarzenia, zachowania, postawy, wypowiedzi dorosłych podsumowywanych dziecięcym doświadczeniem i rozumem, jednak na tyle inteligentnym, żebym mogła zrozumieć kontekst, dopowiedzieć niedopowiedziane, zobaczyć absurd i zrozumieć żart. Bawiłam się i przeżywałam, podziwiałam i zafascynowana śledziłam poszczególne wątki, poznając równocześnie ówczesną Warszawę i plac Leńskiego, który wprawdzie zmienił nazwę na Plac gen. Józefa Hallera, ale na którym nadal można zobaczyć „bieżnię dla wariatów”, czyli fontannę.
Było jeszcze coś, co nieustannie robiłam podczas czytania – porównywałam, porównywałam i jeszcze raz porównywałam. Myślę, że to mimowolna czynność bez względu na czytającego i jego wiek, bo wykorzystywanie możliwości podsuwanych przez życie bez względu na czas, geografię, płeć czy ustrój, jest cechą uniwersalną. Danek miał tę zdolność, tworząc opowieść barwną, cudowną, uroczą, intymną, nostalgiczną i rozbrajającą humorem. Ktokolwiek sięgnie po nią, pozostawi w jego sercu lub umyśle dar. Każdy czytelnik sam określi, jakiego rodzaju.
Mnie zaczęła towarzyszyć jedna myśl – kiedy byłam małą dziewczynką, hej!
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Plac Leńskiego – Daniel Wyszogrodzki, Wydawnictwo Marginesy, 2021, 560 stron, literatura polska.
Zwiastun książki.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Wspomnienia powieść autobiograficzna
Dziękuję za dobre słowa i za moc wszelakich wrażeń, a Danka przytulam. 🙂