Umarł król – niech żyje… królestwo bez króla!
A właściwie niech zginie, przepadnie i się skończy. Nie o takie królestwo chodziło Jakubowi Szapirze, który gdyby tylko zechciał, mógł bez problemów objąć w nim tron. Ze swoją pozycją i przeszłością mógł łatwo dostosować się do nowej rzeczywistości. Warszawskie getto mogło być mu poddane. Jednak w swojej ambicji bycia niezależnym, zamienionej w pychę, nie widział tej wolności, skoro nad nim mieli być Niemcy. Skoro musiał być od kogoś zależny. Skoro jego los i życie było w rękach okupanta. Ambicja, zamiast mu pomóc, pogrążyła go w ciemności. W depresji.
Jakub gadatliwy z Króla zamilkł.
Losy jego i mu najbliższych osób mogłam śledzić dzięki dwóm osobom-narratorom. Wyrzucającej z siebie krótkie, ekspresyjne zdania zaszczutego zwierza, Ryfki, która zaopiekowała się jedyną miłością swojego życia, Jakubem, mając za cel chronić go, opiekować się nim i przeżyć. Która kochała go zawsze i na zawsze miłością bezwarunkową. Oraz długimi, opisowymi zdaniami Dawida. Nastoletniego syna Jakuba, który nienawidził swojego ojca, uważając go za najpodlejszego człowieka i ostatniego łajdaka. Opowiadane naprzemiennie tworzyły jedną, spójną historię ich losów pełną dygresji, introspekcji, przemyśleń, przeszłości, wtrąceń, migawek scen i sytuacji, której początek teoretycznie mogłam określić na 5 grudnia 1944 roku w ruinach Warszawy. Praktycznie jednak nie miała granic czasowych. Działa się wtedy-wteraz-zawsze. Czas nie posiadał barier poza pamięcią. Sięgał tak daleko, jak pamięć zdołała wyłowić skrawki dziejów z mroku, „bo przecież wszystko istnieje jednocześnie, to, co było, być nie przestaje i to, co będzie, już jest, wszystko istnieje naraz i czasem powstaje takie krótkie przetarcie się rzeczywistości, rzeczy oddzielone czasem dotykają się”. Tutaj nie tylko dotykały się i stykały, ale również zachodziły na siebie, zazębiały i przenikały, tworząc w opowieści Ryfki i Dawida nie tylko historię obecnego nieobecnością Jakuba i ludzi z jego otoczenia, ale również obraz eksterminacji Żydów.
Holokaustu w pigułce.
Autor dokonał niemożliwego, bo w tej niewielkiej ilości słów, jak na ogrom i skomplikowanie zagadnienia, zawarł wszystkie jego aspekty – polityczne, społeczne, kulturowe, demograficzne, gospodarcze, filozoficzne, historyczne i psychologiczne. A wszystko to poprzez pryzmat jednostki. Konkretnego człowieka, który miał przeszłość, rodzinę, plany, a przede wszystkim uczucia. Jego bohaterowie byli do bólu przeciętni, zwykli, tyle że zaplątani w konflikt wojenny nakręcany ideologiami, które w przełożeniu na ich życie wydawały się niedorzecznymi i absurdalnymi, ale krzywdząco obowiązującymi. Autor wyeksponował sztuczne podziały rasowe i narodowościowe narzucone przez nazizm i komunizm, nieodzwierciedlające rzeczywistości społecznej, ale na siłę wtłaczanej w ich ramy. Ryfkę, która była nieślubnym dzieckiem Polki i Żyda, pół taka, pół taka, dla Hitlera Żydówka, dla jednego rabina owszem też, a dla innego wcale nie, bo nie z żydowskiej matki. Jurka, Jorga, a może Georga, Ślązaka, dezertera z niemieckiego wojska czy wykonującego wyrok na Żydach w imieniu Niemców oficera w radzieckich spodniach, w niemieckiej bluzie mundurowej i w niemieckiej czapce, na której naszytą ma kokardę w rosyjskich barwach narodowych, czerwono-biało-niebieską, na rękawach bluzy zaś tarczę z napisem RONA, więc idzie ten rosyjski, faszystowski oficer, w ręce ma radziecki pistolet i z radzieckiego pistoletu strzela w kolejne głowy klęczącym w szeregu kobietom. Takim Ryfkom i Jurkom, a może Georgom. To w nich, w tych licznych postaciach uwikłanych w konflikt ideologiczny i militarny, autor pokazuje tę nieoficjalną, nieformalną, szarą strefę, w której ofiary stawały się katami, a zwierzęta myśliwymi w przenicowanym, odwróconym kodeksie moralnym.
Napisać, że to przepiękna opowieść, nie wypada mi, ponieważ otarłabym się o turpizm, tyle w niej brzydoty i ohydztwa ludzkiego, bólu, śmierci, cierpienia, strachu, okrucieństwa, depresji, obojętności i trupiego odoru. Jednak spod tej wrzodziejącej rany człowieczej, spomiędzy tlących się zgliszczy psychiki ludzkiej, wyłania się nadzieja, którą niesie miłość. Ona musi się wypalić w bólu, który łatwiej znieść dzięki urokowi języka przekazu, od którego mięknie czytelnicze serce, a mózg zamienia się w gąbkę chłonną słów. Jest tak uwodzicielski, urokliwy, czarujący, ekspresyjny, plastyczny, emanujący obietnicą przeżyć, że bez oporu dałam się wciągnąć w głąb lepkiej mrokiem i trwogą psychiki bohaterów zawieszonej w bezczasie, która nie wypuściła mnie dopóty, dopóki nie wypaliła się do ostatniego zdania. A i potem, długo tkwiła we mnie, pozostawiając poczucie istnienia jednej, najważniejszej wartości w życiu człowieka, posiadającej moc znoszenia narzuconego brzemienia – miłość. To powieść, która w bólu spalania się, pokazuje, czym powinniśmy się kierować w życiu, jakiekolwiek by ono nie było.
Nawet jeśli to miłość do złego człowieka.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Królestwo – Szczepan Twardoch, Wydawnictwo Literackie, 2020, 352 strony, literatura polska.
O Królestwie w rozmowie z autorem.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść historyczna
Dodaj komentarz