…jeśli zabierzesz ludzką istotę z dala od natury, przeniesiesz do klatki z betonu i asfaltu, posadzisz przed świecącym ekranem i będziesz transportować w metalowej i przemieszczającej się puszce, jeśli schowasz ją przed światłem słonecznym i otwartym niebem, ludzka istota zacznie szukać zieleni jak powietrza.
Dokładnie to spotkało autorkę i jednocześnie narratorkę tej konfesyjnej opowieści o zagubieniu siebie w technologii i siebie odnalezieniu wśród roślin. Urodziła się w pokoleniu millenialsów, które nauczono, że ciężka praca przekłada się na osiągnięcia, ale nikt nigdy nie wyjaśnił, jak czerpać z nich radość, a nie tylko odczuwać ulgę, że mamy coś z głowy, a kariera musi być przedłużeniem naszej osobowości, bo inaczej będziemy przegrani. Ludzi, dla których stabilizacja oznaczała dwuletnią umowę na abonament telefoniczny, a sama myśl o relaksie, o zrobieniu czegoś fajnego, stała się projektem do wykonania, udokumentowanym w mediach społecznościowych i odpowiednio wyszukanym, by zwrócić na siebie uwagę w Internecie. Młodych, dla których rzeczy slowe stały się hasztagami na Instagramie i słowem kluczowym, za pomocą którego wyszukuje się różne rzeczy na Pintereście, a ich praca, dom, sposób spędzania czasu stały się treścią do umieszczania online koniecznym do usankcjonowania ich zaistnienia. Populacji, którą rządziła niewygodna równowaga pomiędzy byciem zbyt zmęczonym i zestresowanym, by prowadzić życie społeczne a wkręceniem w potrzebę bycia na bieżąco z przyjaciółmi i pokazywania się w różnych miejscach. Generacji, która wyrosła na bilbordach mówiących im, że jej ciało nie jest gotowe na plażę, a więzi jest zmuszona szukać przez aplikacje randkowe. Społeczności, której wmówiono, że mogą mieć wszystko, ale okazało się to niemożliwe. W efekcie millenialsi poczuli się sfrustrowani, osieroceni, bez poczucia sensu, zestresowani presją, wypaleni zawodowo, samotni wśród innych i doprowadzeni do furii, że pozornie mieli wszystko podane na talerzu, ale w rzeczywistości nie było na nim nic do jedzenia.
Trawili w sobie pustkę.
W przypadku autorki czynnikiem inicjującym uświadamianie sobie tego nieszczęśliwego położenia było odejście od niej wieloletniego chłopaka. Od tego momentu zaczęła uważnie przyglądać się przestrzeni, w której mogłaby się rozwijać, pokonując wszystkie ograniczenia z żałobą po związku włącznie. Jej wzrok metaforycznie i w przenośni zatrzymał się na niepozornej bazylii podczas imprezy u znajomej. Ta krucha roślinka okazała się ratującą liną i skałą, na której zbudowała od nowa swój światopogląd na życie. Zaczęła zwracać uwagę na to, co rosło w jej otoczeniu, by z czasem transparentność natury nabrała zieleni i kolorów jej kwiatów. Zaczęła być w jej życiu zauważalną stałą. Z czasem zaczęła się również nią otaczać, tworząc ogród na balkonie. Wraz z przybywaniem kolejnych sadzonek równolegle rozpoczął się proces odbudowywania więzi z naturą i poznawania języka roślin, a na ich bazie powrót do psychicznej równowagi.
Doświadczyła terapeutycznej mocy natury, o której opowiedziała w sposób zmysłowy, intymny, osobisty, emocjonalny i katartyczny.
Tym bogatym i uzdrawiającym doświadczeniem podzieliła się ze mną. Swoją opowieść poddała rocznemu cyklowi przemijania roku i jego pór. Dwunastu miesiącom odpowiadającym jej jednemu rokowi z życia, ale z retrospekcyjnymi wędrówkami osobistymi i rodzinnymi, które odbierałam na czterech poziomach jednocześnie.
Na pierwszym poziomie zwierzeń widziałam kobietę zranioną i porzuconą, która odnalazła budującą moc roślin w przechodzeniu żałoby po stracie ukochanego. Poznającej ich komunikaty i mowę tłumaczącą nieustanny cykl życia od narodzin, poprzez wzrost, do śmierci, by z tej perspektywy odnaleźć sens istnienia w kontekście nie tylko rozstania, lecz także swoich oczekiwań i dążeń. Odbudowującej zaufanie do następnego mężczyzny i powoli dostrzegającej w pełnej bólu wyrwie możliwość ukształtowania swojej kobiecości na nowo. Nie lepszej, nie innej, ale takiej, która nauczyła się nie patrzeć tylko na cudze i własne oczekiwania wobec siebie, lecz gdzieś dalej.
Na drugim poziomie dostrzegałam dwudziestokilkulatkę, która, wchodząc w dorosłość, z przerażeniem odkryła wbrew dotychczasowym zapewnieniom, że nic nie jest pewne. Że nagłe pojawienie się niepewności, o którą rozbiło się jej poczucie stabilizacji, usunęło jej wprawdzie grunt spod nóg, ale jednocześnie podarowało wolność i możliwość poznania jej mocy odnawiania. Że nietrwałość ma w sobie dobro, a walkę z nią należy zamienić na naukę egzystowania w niepewności, by po prostu być. Byłam pod wrażeniem niezwykłej dojrzałości autorki w obserwowaniu siebie i swoich emocji oraz mistrzowskich umiejętności ich nazywania i opisywania już na początku drogi ku dorosłości. Śmiem twierdzić, że większość ludzi ma z tym ogromny problem, osiągając tę świadomość niepewności bardzo późno, a niektórzy nigdy, o czym tak pięknie mówili rozmówcy Agnieszki Jucewicz i Tomasza Kwaśniewskiego w zbiorze wywiadów Niepewność.
Na trzecim poziomie obserwowałam człowieka technologii, który po utracie kontaktu z naturą ponownie szukał do niej drogi. Dokopywał się do korzeni, z których czerpał stymulującą siłę do własnego rozwoju, ucząc się na nowo współistnienia, koegzystencji i współbrzmienia niczym w systemie naczyń połączonych wypełnionych dobrą energią. Tutaj miałam silne skojarzenia z przesłaniem filmu Avatarw reżyserii Jamesa Camerona.
I wreszcie na czwartym poziomie poznawałam świat roślin z ich historią tak długą, jak długo istnieje ludzkość, ściśle przeplatającą się i oddziaływającą na siebie, współzależną, wspierającą się, ale i katastrofalną w skutkach w okresach zrywania tej więzi. To tutaj autorka pokazała kunszt tłumaczenia mowy roślin. Narracja, silnie przesiąknięta szeroką paletą emocji, wzbudzała we mnie silny rezonans budujący w mojej wyobraźni plastyczne obrazy pulsującej, tętniącej, żywej, przemawiającej do mnie roślinności. Zdaniami, które urzekały skojarzeniami, nawiązaniami, metaforami i porównaniami. Brzemiennymi treścią przekonującą o tym, jak ważna jest milcząca nauka natury, jej niezależność od naszych losów, która trwa w każdym drzewie, w każdej roślinie i w każdym żywopłocie w mieście, w jego okolicach i jeszcze dalej.
Piękna, osobista, pełna uważności i współczucia dla siebie opowieść o bolesnym znajdywaniu własnej drogi w otoczeniu roślin przekazujących uzdrawiającą moc do stawania się.
Do bycia, a raczej powołania do życia w symbiozie z naturą.
Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.
Mowa roślin: opowieść o tworzeniu swojego miejsca na ziemi, życiu blisko Natury i czerpaniu z niej mocy – Alice Vincent, przełożyły Katarzyna Mojkowska i Agata Pryciak, Wydawnictwo Muza, 2020, 416 stron, literatura angielska.
Tutaj mogłam zobaczyć autorki ogród na balkonie.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść psychologiczna
Dodaj komentarz