Wasserpolacken: relacja Polaka w służbie Wehrmachtu – Joachim Ceraficki
Wydawnictwo Ośrodek Karta , 2014 , 231 stron
Literatura polska
Wasserpolacken!
To pogardliwa nazwa. Dla mnie określenie zupełnie nowe, które powinnam znać kilka lat temu, kiedy Jarosław Kaczyński czynił zarzut Donaldowi Tuskowi, że jego dziadek służył w Wehrmachcie. Teraz wiem, że żaden to zarzut, żaden argument w wojnie politycznej, a z premedytacją wykorzystywanie nieświadomości Polaków do rozgrywek o władzę. Takich „tuskowych dziadków” w przeszłości naszego kraju było, jak podaje autor posłowia prof. dr hab. Ryszard Kaczmarek, około 450 tysięcy. Polaków z dziada pradziada pochodzących z terenów wcielonych przez niemieckiego okupanta. Ten dziedziczony „grzech”, który waży na losach i karierze zawodowej kolejnych pokoleń moich rodaków do dzisiaj, ta książka zamienia na dramat Polaków przymusowo powołanych do armii niemieckiej. Polskich autochtonów urodzonych na terenach zaboru pruskiego, a potem ich dzieci z Pomorza i Prus Zachodnich. Dla Niemców Wasserpolacken czyli rozwodnionych Polaków należących do trzeciej niemieckiej grupy narodowościowej, którzy byli zmuszani do podpisywania tak zwanej volks listy – pisze autor wspomnień spisanych po 64 latach – pod karą śmierci lub zesłania do obozu koncentracyjnego. Zarówno powołanego do wojska mężczyzny, jak i jego najbliższych, w razie odmowy lub ucieczki. Po lekturze Wrota piekieł. Ravensbrück wiem, jak to przebiegało i że to twierdzenie nie jest usprawiedliwieniem na wyrost.
Fot. ze zbiorów rodzinnych.
Takim Wasserpolacken był autor tych wspomnień, którego w wieku 20 lat przymusowo wcielono do bardzo specyficznego oddziału wojsk lądowych – jednostki specjalnego Batalionu 560. Jednostki karnej, do którego trafiali żołnierze skazani wyrokiem sądu wojskowego. Autor pełnił w niej rolę radiotelegrafisty. Swoje wspomnienia podzielił na lata, które jednocześnie, wraz ze zdjęciami, otwierały kolejny rozdział opisywanego życia.
Drogę autora jako cywila, a potem żołnierza, umiejscawiała geograficznie, umieszczona na dole strony, mapka.
Wojna, jaką zobaczyłam, była dla mnie daleko odbiegająca od obrazu tej, którą znałam do tej pory z relacji świadków ze strony polskiej ludności cywilnej, jak i żołnierzy polskich czy rosyjskich. I nie mam tu na myśli walk frontowych, bo one zawsze są takie same, niosąc śmierć, cierpienie i strach. Bez względu na to, po której stronie jest toczona. Zresztą autor nie rozpisywał się na ten temat szczodrze. Bardziej skupił się na frontowych realiach bytowych, szkoleniach i samym funkcjonowaniu w oddziale, które wprawiły mnie w lekkie osłupienie. Ale Wydawca lojalnie mnie uprzedził w rozdziale Od wydawcy, pisząc – książka pokazuje sytuacje zaskakujące lub takie, które nie powinny dziwić, ale tak dalece odbiegają od stereotypowego wyobrażenia losu Polaka w czasie II wojny światowej, że wywołują konsternację. Być może sprawił to surowy, odtwórczy, faktograficzny, nieoceniający sposób narracji autora, który napisał – W mojej opowieści niczego nie zmyśliłem. Fakty, które mogłyby wydawać się niewiarygodne – pominąłem. Ale także specyfika funkcjonowania armii niemieckiej opartej na ściśle przestrzeganym regulaminie przewidującym dla każdego żołnierza – używając współczesnej nomenklatury – pakiet socjalny. A i tak, pomimo tych pominięć, wiele faktów wydawało mi się absurdalnych i nieprawdopodobnych. Urlopy otrzymywane w trakcie działań wojennych, sanatoria dla poratowania zdrowia, przepustki do miast spędzanych na zabawie i podrywie dziewcząt, przepustki, by odwiedzić rodzinę w Grudziądzu czy wypady krajoznawcze. Dużo było tych obrazów przypominających sielankę wśród dobrych kolegów niż wojnę.
Dziwiłam się.
Sam autor, mając świadomość takiej mojej reakcji, pisał – Czytelnicy mogą dziwić się, że ja, przymusowy żołnierz armii niemieckiej, wspominam członków naszego oddziału jako kolegów, a nawet przyjaciół. Łączyła nas jednak obawa przed śmiercią. Wiedzieliśmy, że szansą wyjścia z opresji była koleżeńska solidarność. Do tego dochodziło zupełnie inne wychowanie patriotyczne, jakie stosowano w byłym zaborze pruskim. Całkiem odmienne niż u Kresowian, u których liczyło się pochodzenie szlacheckie i honorowe zachowania obyczajowe. Patriotyzm Polaków z Pomorza opierał się na statusie majątkowym i zajmowanym stanowisku. Praca i rodzina były najważniejsze. To zupełnie inny obraz Polaka, którego nie znamy, a który został zdominowany przez Polaka „szlachcica” z sygnetem herbowym na palcu. Uświadomienie sobie tych odmienności pomocne jest przy odpowiedzi na pytanie: „jak polscy chłopcy z Pomorza czy ze Śląska mogli sobie psychicznie poradzić z sytuacją przymusowego wcielenia do nieprzyjacielskiego wojska?” – zauważa Aleksandra Janiszewska, autorka noty Od wydawcy.
Autor radził sobie jak mógł wśród Szwabów, jak ich nazwał, by przeżyć i nie narazić swojej rodziny na niebezpieczeństwo. Świadomie wybrał funkcję radiotelegrafisty, by być z dala od walk bezpośrednich. W dogodnym momencie zdezerterował. Potem został żołnierzem wojska polskiego, ale piętno służby w Wehrmachcie pozostało. To dobrze, że autor zdecydował się na opublikowanie tych wspomnień, ponieważ to bardzo ważne świadectwo naszej historii. Konsekwentnie od powojnia przemilczanej aż do dzisiaj, a która miała miejsce i której nie wyprzemy się.
Było i tak z naszymi rodakami, jak opisuje autor.
Chciałabym, aby ta cząstka naszej dramatycznej przeszłości dotarła do jak największej liczby Polaków nie tylko dlatego, by poznali prawdę, ale również dlatego, by nie byli bezwolnymi marionetkami wykorzystywanymi w rozgrywkach politycznych.
Ja już do nich nie należę, a Wasserpolacken będzie mi się od tej pory kojarzyło z upodleniem i upokorzeniem tysięcy moich rodaków.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Wspomnienia powieść autobiograficzna
Tagi: książki w 2014
Dodaj komentarz