Szczęśliwe Dni – Laurent Graff
Przełożył Jacek Giszczak
Wydawnictwo W.A.B. , 2009 , 125 stron
Literatura francuska
Takie maleństwo, takie niewielkie objętościowo coś, a potrafiło otworzyć kolejne drzwi w mojej nieświadomości. Uchyliło i wpuściło jedną myśl.
Otacza mnie terror śmierci i kult starości w jej oczekiwaniu.
Tak mniej więcej do trzydziestki jej macki mnie nie dosięgały, byłam bezpieczna, ale po jej przekroczeniu zaczęło się. Tego czynić już nie wypada, tamtego robić nie wolno, nawet nucić z radości pod nosem na ulicy jest zabronione. To robią TYLKO dzieci i wariaci!
Tak bardzo czekałam na dorosłość, by żyć według własnych zasad w powszechnie akceptowanych granicach moralności, a okazuje się, że w dzieciństwie i młodości byłam na to za młoda, a po trzydziestce stałam się za stara.
Kiedy więc żyć?!
Okazuje się, że właściwie nie ma na to czasu, a ci którzy próbują czerpać z niego pełnymi garściami: chodzić po górach w wieku sześćdziesięciu lat, jeździć na rowerze po świecie po pięćdziesiątce, zdobywać szczyty gór i krańce świata będąc mamą jak Martyna Wojciechowska, żenić się w wieku osiemdziesięciu lat jak Andrzej Łapicki (tutaj przykładami mogłabym sypać jak piaskiem, dla niektórych po oczach) uchodzą za dziwaków, odszczepieńców, za ludzi wymigujących się procesowi kultywowania starości i przynależnych jemu zachowaniom. To co brałam do tej pory za malkontenctwo, pesymizm, nieumiejętność cieszenia się życiem, w skrajnych przypadkach za apatię i depresję, okazało się kultem starości i umierania, a jego wyznawcy jego ofiarami, kształtowanymi od dzieciństwa przez narzucone normy społeczne, w przeważającej mierze bardziej wynikające z konwenansów niż z wartości moralnych.
Takimi jak główny bohater tej książki, który w wieku osiemnastu lat wykupił miejsce na własny grób, by tuż po trzydziestce zamieszkać w domu starców o przewrotnej nazwie Szczęśliwe Dni i resztę życia przeznaczyć na poszukiwanie epitafium na własny nagrobek.
Ta groteska upewniła mnie, że nie należy popadać w skrajności, że każda pora mojego istnienia jest przede wszystkim życiem, a jego wartość i cel zależy tylko ode mnie, że nie chcę jego jakości sprowadzić do słowa „byle” – byle do piątku, byle do wiosny, byle do emerytury i byle był piękny pogrzeb. Niestety tych, którym oczekiwanie śmierci przesłoniło radość życia, którzy zabijają czas z dnia na dzień, cierpliwi i uparci w tym procederze (praca, dom, a reszty nie wypada robić, bo co ludzie powiedzą), jest wielu. Najgorsze jest to, że ta zaraza jest bardzo toksyczna dla otoczenia. Przechodzi z człowieka na człowieka jak katar, by przejść w sienny. I boję się, że jeśli jeszcze raz usłyszę, że w moim wieku nie powinno się nosić kolczyka w nosie (ofiary starości oceniają to jako zgłupienie na STAROŚĆ ?!?), to wykupię sobie miejsce na cmentarzu, usiądę sobie w kąciku nikomu nie wadząc, złożę dłonie na podołku spódnicy do ziemi (bo powyżej kolan w moim „starczym” wieku nie przystoi) i będę czekać na śmierć, „zarażając” tą chorobą innych i jednocześnie wybierając epitafium dla siebie spośród proponowanych przez Antoine, bohatera opowieści:
A może to, na złość:
To też jest piękne:
A może wymyślę sobie swoje, dla siebie, sama. Na przykład takie:
Gorzej jak dobry Bóg na powitanie pokiwa głową i powie zatroskany: Duszo moja zbłąkana, żyć to ty miałaś na Ziemi…
Pod jasną obwolutą tej książki kryje się jej negatywne odbicie, skrywające mroczne sedno. Jej twórcą jest tak przeze mnie lubiany grafik Przemek Dąbrowski, na którego autorskiej stronie dowiedziałam się, skąd zaczerpnął pomysł stworzenia tego podwójnego, kontrastowego przesłania opowieści.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść filozoficzna
Tagi: książki w 2010
Dodaj komentarz