Sprawiedliwi zdrajcy: Sąsiedzi z Wołynia – Witold Szabłowski
Wydawnictwo Znak , 2016 , 382 strony
Literatura polska
Rzeź wśród pożogi ognia!
Ten obraz płonie w mojej głowie za każdym razem, kiedy pojawia się słowo Wołyń. To uporczywe skojarzenie zawdzięczam opowieściom moich dziadków uciekających z Ukrainy, mamie będącej dziewięcioletnim świadkiem wstępu do rzezi Polaków – mordowania Żydów przez banderowców, filmom dokumentalnym, słuchowiskom świadków tamtych dni i literaturze wspomnieniowej takiej, jak Krwawe żniwa Czesława Piotrowskiego. Ból, cierpienie, strach, żal i nienawiść tląca się, jak ten pożar, który został i w niej, i w was, Polakach, i w nas, Ukraińcach, i nawet we mnie i w panu wciąż latają iskry z tego pożaru.
I we mnie też.
I nagle pierwsza opowieść o Hani. Malutkiej dziewczynce uratowanej z rzezi przez ukraińskie małżeństwo. Wychowanej i pokochanej bezgranicznie i bezwarunkowo, jak swoją. Do tego stopnia, że Hania nigdy nie dowiedziała się od przybranych rodziców, że nie jest ich. Była tylko ich do śmierci obojga. Swoją polską przeszłość i tożsamość budowała ze skrawków opowieści ludzi obcych. Ta obopólna i wzajemna miłość, bo Hania kochała przybranych rodziców nad życie, zaskoczyła mnie, poraziła, obezwładniła, spacyfikowała i wreszcie wzruszyła.
Przyniosła mi ulgę.
Jej historia była dla mnie, jak pierwsza kropla długo oczekiwanego deszczu na te trawione ogniem polskie i ukraińskie dusze. Promyk nadziei na istnienie zagubionego dobra w oceanie śmierci i nieuzasadnionego okrucieństwa, wobec którego lepiej było ginąć w biegu od kuli niż być rąbanym siekierą na stojąco. Dowód na istnienie Boga, który był, ale zabrakło go w ludzkich sercach. Świadomość, że nie wolno generalizować, bo nie ma znaczenia, czy ktoś jest Czechem, Żydem, Ukraińcem albo Niemcem. Są ludzie. I to człowiek może ukraść albo oszukać. Albo zabić.
Albo uratować życie „wrogowi”.
I o tych zdrajcach własnego narodu dla Ukraińców, a sprawiedliwych w oczach Boga i innych ludzi, opowiada ten zbiór reportaży. Niezwykle wzruszających, przepełnionych miłością do drugiego człowieka większą niż strach przed zemstą rodaków i lękiem przed śmiercią. O Hani przygarniętej przez ukraińskie małżeństwo, o matce pierwszego polskiego kosmonauty Mirosława Hermaszewskiego uratowanej przez do dzisiaj nieznaną kobietę, o czeskim pastorze ratującym człowieka, a nie Ukraińców, Polaków, Żydów czy Niemców, o braciach Petrze i Pawce Porfeniukach ratujących Polaków z drugiej strony zabudowań kościelnych, kiedy z pierwszej ich rodacy mordowali mieszkańców Kisielina, o dziadku, któremu najpierw obcięli mu uszy, odrąbali ręce i nogi, potem wydłubali oczy, bo próbował pomóc. Bo miał wnuka Polaka, o Szurze, współczesnej strażniczce polskiej pamięci pomordowanych, zmawiającej po polsku Ojcze nasz za polskie dusze i wielu, wielu innych dobrych i przyzwoitych ludziach.
Sprawiedliwych zdrajcach.
Wszystkie ich historie autor umieścił geograficznie na mapce województwa wołyńskiego.
Była więc miłość w tej historii.
Szła zastraszona, ale ramię w ramię ze śmiercią.Od kilkunastu lat autor zbierał jej ślady i okruchy o dobrych ludziach, którzy ryzykowali życiem, żeby uratować swoich sąsiadów w czasie wojny, a głównie w czasie rzezi wołyńskiej w 1943 roku. Czasami ratowali współmałżonków, czasami sąsiadów, czasem obcych ludzi. A czasami małe dzieci. Emocje towarzyszące spotkaniom z bohaterami reportaży spowodowały przełamanie w nim bariery dziennikarza-reportera i osobiste zaangażowanie się w ich losy. Miał świadomość braku profesjonalizmu, pisząc – I wtedy mówię coś, czego chyba mówić nie powinienem, Mówię: – Pani Haniu, jutro wracam do Polski. Znajdę pani rodzinę. Może i nie powinien, ale dobrze, że to uczynił. Do tej sprawy i do tych historii potrzeba odrobiny człowieczeństwa. Nadając swoim reportażom charakter śledczy poprzez właśnie osobiste zaangażowanie się, nie tylko uczynił je pełniejszymi, ale pokazał również dalsze losy ratujących i ratowanych, traumę lub dobre życie tych, którym udało się przeżyć po obu stronach konfliktu, spotkania odnajdujących się po latach członków rodzin i konfrontacje kolejnych pokoleń Ukraińców i Polaków na miejscach mordu, by i w jednych, i w drugich coś pękło. To właśnie takich spotkań powinno być więcej. Nie polityków, ale zwykłych ludzi, którzy podadzą sobie ręce nad wspólną, trudną, bolesną historią.
Ta publikacja jest właśnie takim gestem.
Książkę wpisuję na mój top czytanych w 2016 roku.
Niezwykłym było zobaczyć jedno z miejsc, o którym czytałam w książce.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Fakty reportaż wywiad
Tagi: książki w 2016
Dodaj komentarz