Przepiórki w płatkach róży: powieść w zeszytach na każdy miesiąc , przepisy kucharskie, historie miłosne, tudzież porady domowe zawierająca – Laura Esquivel
Przełożyła Elżbieta Komarnicka
Wydawnictwo Znak Litera Nova , 2013 , 237 stron
Literatura meksykańska
Z uporem maniaka sięgam po literaturę iberoamerykańską, mimo że jej nie czuję. A wszystko przez ten realizm magiczny. Trochę dla mnie przerysowany, nadinterpretujący rzeczywistość, a może nawet lekko ją zniekształcający, oszukujący. A ja bardzo, bardzo nie lubię, gdy ktoś mnie zwodzi, a jeszcze bardziej, gdy widzi to, czego ja dostrzec nie mogę. Nie potrafię poczuć. Tego swoistego kodu porozumienia z czytelnikiem, który wykluczał mnie z pojmowania obrazów. Z widzenia go takimi, jakimi postrzega pisarz. A właściwie czuje.
I stało się!
Nie za sprawą znanego i uznanego w świecie literackim Gabriela Marqueza i jego powieści Sto lat samotności, którą swego czasu zmęczyłam, ale za sprawą tej mniej znanej pisarki, ale rozsławionej właśnie przez tę niepozorną powieść. Mogę śmiało powiedzieć, że już klasyki literatury obyczajowej. Autorka dopuściła się zdrady techniki tworzenia magii graniczącej, a może raczej wyrosłej na bazie świata realnego. Z korzyścią dla mnie. Nareszcie pojęłam cel i przyczynę wykorzystywania realizmu magicznego w literaturze. Zwłaszcza w literaturze iberoamerykańskiej. I jeśli go nawet nie poczułam, bo trudno nagle poczuć się obywatelką jednego z krajów Ameryki Łacińskiej lub Południowej, to na pewno zrozumiałam. A jest go w tej powieści mnóstwo. Właściwie trudno oddzielić fikcję od rzeczywistości, chociaż wejście w tę powieść przypominało poszukiwanie przepisu na dobre danie lub deser. Już sam rzeczowy i bardzo długi podtytuł wyraźnie określał charakter powieści,
która miała zawierać przepisy i porady okraszone plotkami o miłości (przynajmniej ja nic w tym romantycznego nie widziałam) z kuchenną scenerią w tle i ludźmi po niej się krzątającymi. Na dodatek każdy rozdział reprezentował jeden miesiąc z tytułem nazwy dania począwszy od stycznia na grudniu skończywszy, zawierający jeden przepis a to na gwiazdkowe bułeczki, a to na zupę ogonową czy na tytułowe przepiórki w płatkach róży. Wymienione na początku rozdziału składniki i podany sposób przyrządzania tylko zachęcały do gotowania:
Ale nie mnie!
Z moją niechęcią do kucharzenia ten wstęp przypominający trochę stare kalendarze z przepisami kulinarnymi i poradami dla gospodyń, nie wydawał mi się atrakcyjny, ale rekomendacja na okładce tytułowej:
i druga,
kobiety, którą bardzo lubię i sobie cenię, zaliczającej ją do swojego klubu książkowego, nie pozwalały mi jej pominąć. Zaczęłam więc tę „książkę kucharską”, jak złośliwie nazwałam początkowo tę powieść, czytać z oporem.
Ale potem…
Powolutku, słowo po słowie, zdanie po zdaniu, obraz za obrazem, między prażeniem ziaren sezamowych i migdałów a oczyszczaniem chile z nasion, w aromatycznych oparach unoszących się znad rondli rozsiewających aromaty tymianku, liści laurowych, kolendry, ciepłego mleka, czosnku i, oczywiście, cebuli, wyłaniała się burzliwa historia rodziny De la Garza, pielęgnującej okrutną tradycję – najmłodsza córka pozostawała panną opiekującą się matką aż do jej śmierci. W tej rodzinie taki los przypadł Ticie. Dziewczynie, w której zakochał się ze wzajemnością Pedro i aby być blisko ukochanej, ożenił się z jej siostrą Rosaurą. Kochankowie stworzyli indywidualny, intymny kod porozumiewania się za pomocą potraw. Tita przełożyła uczucia na rozkosz zmysłu smaku, w której następowała projekcja owego szczególnego kontaktu erotycznego, zachodzącego poprzez jedzenie.
I zaczęło się!
Świat realny rozmywał granice na rzecz wyobraźni autorki. Łzy, dodane do tortu weselnego, miały magiczną moc wywoływania smutku doprowadzającego do śmierci, radość i miłość zmieszana ze składnikami potraw nieujarzmione pożądanie, a duch Nachy, ukochanej nauczycielki sztuki kulinarnej, dyktował Ticie do ucha prekolumbijski przepis. Patrzyłam na ten przejaskrawiony świat meksykańskich kobiet z przymrużeniem oka, nie bardzo go czując. Mój ciężki realizm nie pozwalał mi na wiarę w uczucia wywołujące taki stopień podniecenia u jednej z bohaterek, że prysznic nie przynosił ukojenia, ponieważ spadające z góry krople nie były w stanie dotrzeć do jej ciała i wyparowywały, zanim zdążyły je musnąć.
To jeszcze nie koniec tej konfabulacji!
Żar, który z niej buchał, miał tak wysoką temperaturę, że deski zaczęły trzeszczeć i gorzeć! I tak sobie czytałam te zmyślenia trochę z żalu, że też bym tak chciała, ale nic z tego, bo to nierealne i mogę sobie tylko o tym poczytać, aż do jednego, bardzo ważnego zdania-klucza, które uświadomiło mi istotę realizmu magicznego. A brzmiało ono tak – Zazwyczaj tak właśnie pisana jest historia – na podstawie relacji naocznych świadków, których wersja nie zawsze odpowiada rzeczywistości. Bo przecież można było napisać po prostu – wojska rewolucyjne wpadły na rancho i podpaliły drewnianą łaźnię. Tylko jak to brzmiałoby nieciekawie i nudno! Kazałam się zamknąć temu niespodziewanemu głosowi realizmu, który obudził się w narratorze. Chciałam spojrzenia Tity i Pedra. Ich postrzegania świata poprzez emocje, w którym fizyczne spełnienie miłości kochanków wydobywało jakiś dziwny blask. Fosforyzujące spirale unosiły się w niebo niby delikatne bengalskie ognie, a z rozpalonych ciał Pedra i Tity zaczęły się sypać migotliwe iskry. Od nich zajęła się kołdra, a od kołdry całe ranczo. A co tam! Niech ich miłość podpali cały świat!
Kto by tak nie chciał?
Żyć w świecie dalekim od niespokojnych czasów wiecznych przewrotów i rewolucji meksykańskich z początku XX wieku, w którym dokoła toczyły się walki, w każdej chwili groziły im głód i śmierć, ale teraz wszyscy jakby pragnęli zapomnieć, że w miasteczku świszczą kule i w którym nie wynaleziono jeszcze sztywnych reguł postępowania, gdzie nie byłoby matki, bo niewątpliwie, jeżeli chodzi o rozbijanie, rozdzielanie, rozczłonkowywanie, rozszarpywanie, rozcinanie, rozprawianie się i rozłączanie dzieci z matkami, Mama Elena była mistrzynią. A jeśli marzenia na jawie pomagają przetrwać takie okrutne czasy i wierzyć w uczucia, to dlaczego ich nie snuć?
Przecież taką rolę między innymi spełnia literatura.
Trzeba tylko znać kod przekładania tych emocjonalnych, magicznych obrazów, by poczuć pod spodem bazę jej rzeczywistości – ponurą, burzliwą historię Meksyku i być wdzięcznym za pisarzy, którzy potrafią ją ubarwiać, oswajać i czynić znośniejszą.
Zwłaszcza, gdy tak pięknie i zmysłowo zmyślają.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Tagi: książki w 2013
Dodaj komentarz