Obfite piersi, pełne biodra – Mo Yan
Przełożyła Katarzyna Kulpa
Wydawnictwo W.A.B. , 2012 , 639 stron
Seria Don Kichot i Sancho Pansa
Literatura chińska
Poczułam się wywołana do tablicy, kiedy moja koleżanka, przyzwyczajona do posiadania przeze mnie gorących nowości, poprosiła o pożyczenie cokolwiek tego autora, tuż po ogłoszeniu laureata Literackiej Nagrody Nobla 2012. Zawiodłam ją moją odmowną odpowiedzią, a ponieważ, jako polonistka, poczuwała się do zapoznania z twórczością autora już i natychmiast, zdecydowała się na kupno właśnie tego tytułu. Tak na chybił trafił z dwóch dostępnych w języku polskim. Ostatecznie skorzystałam czytelniczo na tym szybciej niż planowałam, bo raczej nastawiałam się na odległe w czasie możliwości finansowe mojej biblioteki publicznej, a tu książka trafiła do mnie po przeczytaniu przez nią zaledwie 60 stron z komentarzem, że jakoś nie bardzo, że sceny straszne, że nie jej klimaty, że może później do niej wróci. Może. Dla mnie to był ostatni przerażający sygnał, czy ja sobie aby z tą powieścią poradzę, tak bardzo wydała mi się odklejona od rzeczywistości i monumentalna w swoim odchyleniu od realiów. A wcześniej dotarły do mnie jeszcze kontrowersje polityczne wokół samego autora, którego zdjęcie znalazłam na okładkowym skrzydełku,
nastawiające mnie może nie negatywnie, ale na pewno uprzedzająco. No i ostatni gwóźdź do trumny mojego pozytywnego nastawienia – powieść halucynacyjna. Pojecie napotkane w którejś z czytanych opinii, uzasadniającej przyznanie tej, znaczącej dla świata literackiego, nagrody.
Po takiej zniechęcającej dawce informacji wstępnych, wyobrażałam sobie, że przede mną opowieść w stylu Nadepnęłam na węża Hiromi Kawakami, ale trzykrotnie dłuższa! Niemalże czułam, jak drży mi ręka przy odchylaniu okładki. Byłam jednak świadoma, na co się porywam i gotowa na przebrnięcie przez nią.
Faktycznie początek okazał się mocny, ponieważ bez uprzedzenia wrzucił mnie w centrum chaosu wydarzeń, ludzi, zwierząt i przyrody. Wszystkie te elementy od tego momentu towarzyszyły mi niezmiennie, choć zmienne w charakterze. Zwłaszcza dwa pierwsze w liczbie niekończącej się i wręcz rosnącej w tempie geometrycznym. Szybko pojęłam, że nie wolno mi się przywiązywać do bohaterów, bo mrą po kolei, jak muchy po aerozolu, który zabija na śmierć, w wyniku jeszcze bardziej śmiertelnych wydarzeń, przypominających Ragnarok, apokalipsę i Armagedon w jednym na skalę osobistą, rodziny Shangguan, w której powiązania rodzinne opierają się na jednym: ktoś z kimś poszedł do łóżka…, chińskiej wioski Dalan i wreszcie kraju. Byłam wdzięczna autorowi za pominięcie świata i kosmosu, chociaż jakbym się uparła, to i ich elementy mogłabym wskazać.
Realistyczny, jeśli wręcz nie naturalistyczny, i ekspresyjny charakter tworzonych obrazów, zawrotnie zmiennych i szalenie dynamicznych, trochę mnie przeraził. Powszechność i powszedniość śmierci, jej przejawów, objawów i skutków wśród ludzi i zwierząt, ze szczegółowymi i w wielkim zbliżeniu, niczym pod mikroskopem, opisami, po których widziałam nie tylko krew, siny język, sterczące kości, szarą masę rozbryzgiwanego mózgu i wyprute, parujące jelita, ale również ich kolor, strukturę tkanek i… odór. To dlatego moja koleżanka nie mogła czytać dalej.
I to był jej ogromny błąd!
Bo z czasem ta przejmująca groza zamieniła się w groteskę podszytą czarnym humorem. To właśnie dzięki tym ostatnim cechom powieści byłam w stanie znieść ocean nieszczęść, morze cierpienia i cały ból istnienia towarzyszących rodzinie Shangguan, a nawet wchłonąć go w dwa dni, nie mogąc oderwać się od książki. Jeśli ten katorżniczy, człowieczy los potraktować jako pierwszą i najważniejszą warstwę powieści, to przebrnięcie przez nią było możliwe tylko i wyłącznie dzięki warstwie drugiej i trzeciej. Druga, przepojona ironią, absurdem i dystansującym mnie humorem, wywoływała u mnie uśmiech i rozbawienie. Te ambiwalentne odczucia towarzyszyły mi przez cały czas, nie wzbudzając we mnie wyrzutów sumienia, że tak naprawdę śmieję się z czyjegoś nieszczęścia. Z czasem nauczyłam się, że za sceną chwilowej, złudnej radości na pewno nastąpi piekło i to z tych niższych pięter. Zastanawiałam się tylko, jak wielkie i z której strony nadciągnie. Trzecia warstwa, pomagająca mi unieść ciężar nieszczęść, to doznania estetyczne. Piękne przerywniki malowane słowem pełne subtelnej urody zaklętej w człowieku i przyrodzie, wyczarowywanej przed oczami mojej wyobraźni. Malownicze, metaforyczne, oniryczne, magiczne i… halucynacyjne. A pomyśleć, że bałam się tego pojęcia. Od dzisiaj go uwielbiam!
A gdzieś tam w tle tych wszystkich przenikających się warstw, unoszących mnie niczym nurt rzeczny w tej panoramie tragicznych losów ludzkich, toczyła się wielka historia Chin – powstanie bokserów, klęski głodu i powodzi, zmiany ustrojowe, reformy rolne i gospodarcze, inwazja Japończyków, czas komunistów, obozy reedukacji, rewolucja kulturalna, Kuomintang i przemiany polityczne, których echa docierały na prowincję, próbującą żyć normalnie, a których skutki zmuszały do walki o przetrwanie. Miałam okazję przyjrzeć się, jak wielka historia wpływała na życie konkretnego człowieka i jego rodziny, obserwowane oczami dziecka, dorastającego chłopca i wreszcie mężczyzny, przez cały wiek XX. I mimo że w głównej mierze to, uzależniony od kobiecych piersi obfitych w mleko, Jintong był narratorem i wiodącą postacią, to cichym, ale najważniejszym bohaterem, a raczej bohaterką, była kobieta, której symbolem stała się jego matka i osiem sióstr. Nie nadużyję stwierdzenia, jeśli napiszę, że to powieść-pomnik postawiony chińskiej kobiecie. Uwikłanej w wir dziejów historycznych, uzależnionej od mężczyzny, wyzwalającej się spod jego władzy, przebiegłej w walce o przetrwanie rodziny, odważnej w ochronie życia dzieci i gotowej do poświęceń (kosztem godności, zdrowia i życia) w imię ich przetrwania. Jednym słowem – niezłomnej, której przejmującą historię zmiany roli w społeczeństwie z przedmiotowej na podmiotową, zawarł we wniosku z rozmyślań jeden z męskich bohaterów – Czy kobiety rzeczywiście są wspaniałą rzeczą? Może i są. Owszem, kobiety są wspaniałą rzeczą, ale w istocie wcale nie są „rzeczą”.
I tak jak brzydota plecie się z pięknem w tej powieści, tak ja nie mogę jednoznacznie napisać, że to powieść piękna. Zbyt wiele tu cierpienia, bólu, śmierci i agonii, ale na pewno mogę napisać, że przepięknie ukazanych. Podane w tak przebiegły, a zarazem subtelny sposób, że skalę i wymiar ich ciężaru odczułam dopiero po ostatniej kropce, ostatniego zdania.
Miałam przed sobą historyczną panoramę Chin XX wieku ujętą w losie człowieczym. Bohaterską i plugawą – jak przeczytałam na tytułowej okładce. Piękną i okrutną – dodam od siebie.
Książkę wpisuję na mój top czytanych w 2013 roku.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Tagi: książki w 2013
Dodaj komentarz