Nagie myśli – Iwona J. Walczak
Wydawnictwo Replika , 2011 , 344 strony
Literatura polska
Zwodniczo sugestywna okładka!
Uśmiechnięta, więc szczęśliwa kobieta. Sama radość istnienia! Po cóż miałam sobie, przy takim pięknym widoku, zawracać głowę drążeniem treści niesionej przez tytuł?
A to był błąd!
I to ogromny, bo już pierwsze zdania wbiły mnie w gęstą, duszną od nienawiści, bagienną rzeczywistość, której nie lubię oglądać i czuć. Uciekam od takich negatywnych emocji zatruwających duszę i myśli, ekshibicjonistycznych wizji i opisów, bezlitośnie odmalowywanych naturalistycznych obrazów.
Od nagich myśli!
Ale zatrzymały mnie przy nich dwa aspekty tej opowieści o ludzkim piekle emocji. Pierwszy to czas przeszły, dający mi nadzieję, że to już się wydarzyło, minęło, a główna bohaterka – Elżbieta, tocząca monolog w myślach, jest już na nowej drodze życia, dającej nadzieję na lepsze jutro. Jej wymuszony przez okoliczności powrót do czasu i świata przeszłego, z którym, już jako silniejsza osoba, chciała się rozliczyć, któremu chciała stawić czoło i wymieść z niego wszystkie lęki, krzywdy, kompleksy, pretensje i ból. A było tego całe 45 lat upokorzeń, emocjonalnego odrzucenia i znęcania się psychicznego najbliższych osób. Lata skondensowanego niebytu istnienia w oczach własnej matki, którą nazywała Krystą od Antychrysta, a na pytanie, jak ją zapamiętała z dzieciństwa, odpowiadała: Tęgą, leżącą, leniwą i naładowaną złością na świat. I że mnie nie kochała. Lata życia z mężem-utrzymankiem, który zamiast wspierać, skutecznie zarzynał tępym nożem istniejącą niegdyś miłość. Lata życia z siostrą-konkurencją zawzięcie i bezwzględnie walczącą o uznanie, miłość i przywilej bycia najukochańszą córką mamusi. Lata życia z własnymi synami, których była wykorzystywanym zakładnikiem matczynej, bezinteresownej miłości i o których masochistycznie myślała – On na pewno mnie nie skrzywdzi! To mnie tylko może wzmocnić.
Niezwykle precyzyjnie odmalowany obraz patologicznej rodziny z kobietą-ofiarą w roli głównej. Bagna skrajnie negatywnych emocji, w którym nie utonęłam, które mnie nie dosięgło i którym się nie ubrudziłam Ba! Zupełnie się nim nie wzruszając!
Dlaczego?
Dzięki drugiemu aspektowi, a właściwie najlepszej cesze tej opowieści, która pozwoliła mi zostać nie tylko widzem opisywanych scen, ale i biernym obserwatorem nagiego, uzewnętrznionego dialogu bohaterki samej ze sobą – humorowi. Niezwykłemu, bo w formie komentarzy do otaczającej ją rzeczywistości i odpowiedzi do zadawanych sobie pytań, przesiąkniętych ironią, cynizmem i złośliwością. Długo szukałam określenia adekwatnie oddającego treść tej mieszanki i zawartej w niej sprzeczności śmiechu z własnego (dla mnie czyjegoś), krwawiącego nieszczęścia. Pasowało mi tylko jedno – „czarny”!
Tak! To właśnie czarny humor, narastający w miarę rozwoju fabuły pozwolił mi przetrwać i nie zaangażować się w ten emocjonalny survival i to właśnie on nadawał okrutnym scenom kojący ton, określając niezbędny dystans, bym mogła wysłuchać myśli Elżbiety bez zbędnej martyrologii kobiecego losu i wymuszonej tkliwości.
Bo właściwie nie o to chodziło Elżbiecie, żeby mnie rozczulić, ale żeby pokazać własny proces wyzwalania się niewolnika spod władzy niszczących ją związków rodzinnych i wstydu za rodzinę, za nieudane małżeństwo i wreszcie za samą siebie, z pokorą godzącą się na to.
Ta książka jest jak konfetti. Rozłożona na drobne elementy mieści w sobie mieniącą się tęczę emocji od tych skrajnie czarnych, jak nienawiść i cierpienie po skrajnie jasne, jak radość i miłość. Kalejdoskop zmieniających się scen od poniżającego, brutalnego gwałtu począwszy na przepełnionym uczuciem akcie miłosnym skończywszy. Sekwencję przechodzących jeden w drugi gatunków literackich od początkowej powieści psychologicznej z elementami dramatu po typowy romans w części drugiej.
Książka-kameleon!
Oferująca bogaty wybór treści i formy, w której najbardziej spodobała mi się ta tragiczna warstwa powieści, analizująca z dystansem postawy, stosunki międzyludzkie i emocje w rodzinie, świadcząca o umiejętności obserwacji otaczającej rzeczywistości przez autorkę, być może czerpiącą również z własnych doświadczeń. Towarzyszyło mi nieodparte wrażenie oglądania dramatu-groteski z podziałem na role z niezwykle realistycznie scharakteryzowanymi postaciami w klimacie Tanga Sławomira Mrożka. Byłby z tego dobry spektakl teatralny!
To debiut autorki, zwiastujący w swojej różnorodności wiele dróg możliwości dalszego rozwoju – komercyjna literatura dla kobiet czy literatura zaangażowana społecznie. A może w jeszcze innym kierunku?
Jestem bardzo ciekawa, w którą stronę pójdzie autorka?
Samą autorkę mogłam zobaczyć na skrzydełku okładki, a jej nagie myśli na temat powieści i nie tylko, w prowadzonym blogu Kocurkowata pisze.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Tagi: książki w 2011
Dodaj komentarz