Na ziemi obiecanej – Erich Maria Remarque
Przełożyła Ewa Ziegler-Brodnicka
Wydawnictwo Bellona , 2011 , 544 strony
Literatura niemiecka
To ostatnia część emigracyjnej tetralogii po Kochaj bliźniego, Łuku Triumfalnym (bohater tej powieści – Ravic, pojawia się również w Ziemi obiecanej) i Nocy w Lizbonie, kończąca ostatecznie tułaczkę Żydów i Niemców po Europie, w USA. Ich Via Dolorosa, jak nazywał ją główny bohater Ludwik Sommer wraz z przyjaciółmi. Szlak, na którym obowiązywał Kodeks Laoński, będący zbiorem praktycznych reguł zachowania w czasie ucieczki, powstałym w miarę nabywania doświadczeń, które emigranci przekazywali sobie wzajemnie. Spis zasad, które miały być zapomniane w nowym miejscu wraz z koszmarnymi wspomnieniami, bo w Nowym Jorku czekało drugie życie, nowe perspektywy i możliwości, świat bez wojny dyskretnie symbolizowany tylko szelestem gazet z doniesieniami z frontu, a przede wszystkim bezpieczna teraźniejszość i przyszłość.
Tak miało być. O tym marzyli i tego pragnęli przybywający uchodźcy patrzący z wyspy Ellis Island na górującą nad miastem Statuę Wolności. Tego chciał również Ludwik Sommer. Niemiec uciekający z ojczyzny, z tożsamością i paszportem przejętymi od zmarłego przyjaciela Żyda, antykwariusza, za zgodą i wiedzą tego ostatniego. (Jego myśli i oczekiwania, a jednocześnie początek książki można przeczytać we fragmencie, w którym bardziej zainteresowały mnie ciekawe, bo ówczesne fotografie tych miejsc.)
Szybko się jednak przekonał, że powrót do normalności i egzystencji w pokoju dla człowieka pozbawionego korzeni, nie był łatwy i prosty, a koszmary wojny, prześladowań, przesłuchań i doświadczeń obozowych, ciągłego ukrywania się i troski o przetrwanie były silniejsze od woli życia. Zabijanej w nocy przez leki, a w dzień przez alkohol. Bo wystarczyły niewinne, metalowe lokówki na głowie kobiety, by skojarzyć je z niemieckimi granatami, zegar z kukułką, by znaleźć się w pokoju przesłuchań, okratowane okno przywoływało obraz celi więziennej, a czerwone fotele z plamami, zaschniętą krew i zakrwawione ciała ludzkie. Nawet powszechnie działające krematoria w USA do spopielania zmarłych obywateli, miały dla niego skojarzenia wyłącznie obozowe. Niemożność odcięcia się od prześladującej na każdym kroku trudnej przeszłości, tęsknota za krajem i zmarłymi bliskimi, a przede wszystkim chęć zemsty za doznaną krzywdę, wzbudzającą w nim jednocześnie poczucie winy, budowała między Ludwikiem a otaczającą go nową rzeczywistością, przezroczystą barierę, przez którą mógł tylko obserwować toczące się życie bez poczucia możliwości zatopienia się w nim, zasymilowania z mieszkańcami miasta, pomimo usilnych starań i prób uczynienia tego. Wieczny wędrowiec, obcy, człowiek drugiej kategorii, wykorzeniony, pozbawiony dziedzictwa, nienależący do nikogo, nigdzie nie oczekiwany, niewygodny, bo kłopotliwy wyrzut sumienia, obserwator cudzej egzystencji, teatru życia, o którym mówił – Wydawało się, jakbym kroczył po potężnej obrotowej scenie, gdzie przechodnie, kelnerzy, kierowcy i sprzedawcy prowadzą ze sobą niezrozumiała dla mnie grę, a ja tkwię w środku, jednocześnie wykluczony, ponieważ nie znam jej zasad. Ale miał swoje, zebrane w Kodeksie Laońskim, które po zmodyfikowaniu i przystosowaniu do gry na scenie życia, miały pomóc mu dostosować się do zmienionych warunków. Walczył dzielnie, a jego sprzymierzeńcem w tej walce okazało się jedno uczucie dające odrobinę szczęścia – miłość.
Niestety, nie było mi dane poznać wyniku walki Ludwika z nowym życiem.
Autor powieści nie zdążył ukończyć historii głównego bohatera przed swoją śmiercią. Jej prawdopodobne zakończenie mogłam poznać dzięki sugestii Tilmana Westphalena zawartej w posłowiu umieszczonym na końcu książki. Jednocześnie pozostawiający mi margines swobody odbioru jej przesłania ujętej w zdaniu – Niech zdecydują czytelnicy/czytelniczki, czy ostatnia wypowiedź Remarque’a na temat możliwości egzystencji ludzi, ich tragicznych losów w tak straszliwych czasach, sformułowana z większym sceptycyzmem, bardziej depresyjnie i z mniejszą nadzieją, niż we wcześniejszych powieściach emigracyjnych, przekonuje czy nie.
Mnie przekonała.
Zwłaszcza, że ukazany obraz życia emigranta z powodów politycznych jest ponadczasowy i, niestety, nadal aktualny. Autor nie ograniczył się w swojej wizji tylko do emigracji z czasów II wojny światowej, ale uzupełnił ją pokoleniami wcześniejszymi, przybyłymi chociażby po rosyjskiej rewolucji w 1917 roku. Ukazał tę część emigrantów z powodów ideologiczno-politycznych, którzy znaleźli się na obcej ziemi wbrew własnej woli, do końca życia niepogodzonych z wymuszoną ucieczką z ojczyzny, wiecznie roztrząsających niezmienne tematy ich rozmów o śmierci, celowości życia, sprawiedliwości, zemście, człowieczej naturze, doznanej krzywdzie, wyizolowaniu i niezrozumieniu, w atmosferze pokory, bezsilnej nienawiści, protestu, który do niczego nie prowadzi i sam gaśnie, rezygnacji i co najwyżej wisielczego humoru. Wokół których stale krążyła samobójcza śmierć, choroby bliskich, nałogi znajomych, a przede wszystkim sztuczność i tymczasowość życia w miejscu, które miało być dla wszystkich ziemią obiecaną, dla wielu stawało się ziemią wiecznej rozpaczy, a dla niektórych ostateczną – ziemią cmentarną.
Bo trzeba mieć mocne serce, żeby żyć bez korzeni.
A tutaj zajrzałam do muzeum znajdującym się obecnie na Ellis Island.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa
Tagi: Żydzi
Dodaj komentarz