Ateizm urojony: chrześcijańska odpowiedź na negację Boga – Sławomir Zatwardnicki
Wydawnictwo M , 2013 , 228 stron
Literatura polska
Zasygnalizowanie w tytule polemiki autora z Richardem Dawkinsem, aż krzyczy!
Wprawdzie poglądy najbardziej znanego ateisty, czy jak nazwał go autor „papieża nowego ateizmu”, znałam z innej jego publikacji Najwspanialsze widowisko świata, ale wiedziałam też, że ujął je również w Bogu urojonym. To właśnie do tego ostatniego tytułu przewrotnie odwołał się autor (zresztą nie on pierwszy, bo w polemikę wszedł już Alister McGrath z Bóg nie jest urojeniem). Ale to nie jedyny przeciwnik jakiego sobie obrał Polak. Drugim był Christopher Hitchens i jego książka Bóg nie jest wielki. Według autora obaj reprezentują „nowy ateizm”, który jest zupełnie innym jakościowo zjawiskiem we współczesnym świecie w odróżnieniu od ateizmu tradycyjnego – walczący, agresywny, posługujący się zwulgaryzowaną formą znanych od dawna argumentów ateistycznych. Ten rodzaj ateizmu uważa za być może najgroźniejszy, a na pewno najbardziej barbarzyński, z którym przeciętny katolik może sobie nie poradzić. Zarówno z jego argumentami przeciw Bogu, jak i formą przekazu. Autor, posiadając szeroką wiedzę o własnej religii i poglądach ateistów oraz chcąc pomóc braciom w wierze, niemającym ani czasu, ani narzędzi do samodzielnego opracowania tak obszernego i trudnego tematu, przyjął rolę apologety zagadnienia, a tym samym ich przedstawiciela. Jak sam o sobie napisał – piszący te słowa (teolog i apologeta w wersji pop!) widzi swoją służbę tym wszystkim, których Pan nazywa „maluczkimi”. A ponieważ, jak zauważa dalej, brakuje bardziej popularyzatorskich pozycji, które nie odstraszyłyby „naukową chińszczyzną” i po które można by w każdej chwili sięgnąć, podjął się napisania książki o trudnych problemach, ale w miarę przystępny sposób, którą to przystępność miała stwarzać spora dawka humoru. Chociaż według mnie, to „przymrużenie oka” sprowokowane było raczej charakterem przekazu Boga urojonego, w którym argumenty według autora przyjęły rolę ośmieszaczy poglądów wierzących, a szczególnie Boga. Ten styl żartów rodem z zakrapianych alkoholem imienin u cioci, przypominający autorowi raczej rechot niż radosny śmiech, wręcz wymusił na nim rewanż. Szczerze przyznaje się, pisząc – Trudno oprzeć się pokusie pod tytułem „oko za oko, ząb za ząb, sarkazm za sarkazm”. Używa więc ze swadą żartu, humoru, kpiny, a nawet złośliwości w swoich nawiązaniach, interpretacjach i kontekstach, czyniąc tandem Dawkins-Hitchens bardziej swojskim (w podtekście mało poważnym) „Rychu-Krzychu”, a w przypadku przekroczenia przez nich granic śmieszności, zdrobnieniem „Rysio-Krzysio”. Dzieło Bóg urojony nazywa sztandarem ateistów, napisanym „ku pokrzepieniu serc” rumianych ze wstydu, że nie są wierzącymi. Na koniec dodając podsumowująco-oceniające zdanie tej całej polemiki – No cóż, jaki sztandar, taka wojna…
I coś w tym podejściu musi być na rzeczy, bo tak naprawdę udowadnianie, że Bóg jest lub go nie ma, z góry skazane jest na porażkę, a zejście się wiary i nauki w jednym punkcie lub spotkanie na jednej płaszczyźnie – niemożliwe. Pisał o tym między innymi Jan Hartman w niedawno czytanych przeze mnie Głupich pytaniach.
I z takim to właśnie nastawieniem prześledziłam uważnie tę „wojnę” na argumenty i kontrargumenty cytowane licznie zarówno z obozu „wroga”, jak i obozu chrześcijan. Było od nich momentami tak gęsto, że miałam wrażenie przechodzenia autora z roli apologety w rolę mediatora dyskusji najbardziej tęgich umysłów kultury. Najbardziej zaciekawił mnie rozdział o niesymetrii doświadczenia i poznania, trochę odbiegający od tematu „wojennego”. Wznoszący się ponad podziałami, bo wierzący dręczony pokusami wątpliwości oraz niewierzący, który nigdy do końca nie jest pewny, czy jednak nie powinien ulec pokusie wiary – mogą sobie podać ręce i popatrzeć na siebie niemal jak bracia w wierze i niewierze. Zapachniało mi może nie akceptacją, ale na pewno tolerancją na wiarę w niewiarę. Może dlatego też, że autor ukazał aspekt wiary, który ja sobie wypracowałam (wykorzystując „obecność transparentną” Martina Heideggera), podczas czytania książki Jak błądzić skutecznie Zbigniewa Mikołejki – szersza perspektywa spojrzenia o tę część, którą odrzucają albo nie widzą niewierzący lub większa pojemność myśli człowieka wierzącego, jak ujmuje to autor, co wcale nie oznacza jego wyższości nad niewierzącymi. Raczej bycie dodatkowo bogatszym o mistykę, której nie dostrzegają i nie czują i której nie ma w empirii. Ale najbardziej zaskoczył mnie rozdział ostatni – Alter Christus. A właściwie jego forma umieszczona w pozycji popularnonaukowej. Bardzo odbiegająca charakterem od głównego tekstu, chociaż nie tematyką. Określiłabym go jako opowiadanie beletrystyczne pełniące swoistą rolę podsumowania lub zakończenia całości. Nie poprzez wnioski dyktowane przez rozum, ale poprzez emocje dyktowane przez serce. Nie zdradzę zawartości tego tekstu, ale już sam tytuł rozdziału wiele sugeruje.
Za to ja, podsumowując moje wrażenia polekturowe, śmiało mogę napisać, że ta publikacja jest nie tylko przystępnie napisaną dla katolików polemiką z ateistami oraz poradnikiem, odpowiadającym na konkretne pytania, będącymi jednocześnie tytułami podrozdziałów, ale i swoistym wezwaniem dla wierzących do świadomej apologii, ujętym wyraźnie w ostatnim rozdziale. Nadanie takiego charakteru tej publikacji czyni z niej przeciwsztandar dla Boga urojonego, dając katolikowi do ręki oręż, który pozwoli niewierzącym zobaczyć, że katolicy nie w ciemię bici, że potrafią się widowiskowo i daj Boże również z humorem – większym niż proponuje to „latający cyrk Rysia Dawkinsa” – bronić.
A co na to ateiści? Wystarczy przyjrzeć się ich plakatowi.
Na koniec trochę konstruktywnej krytyki.
Z ogromnym zdziwieniem przeczytałam zdanie autora, powielające fałszywy stereotyp o pochodzeniu człowieka od małpy – …dziecko małpy jest małpą (tylko dla ewolucjonistów może być człowiekiem)… Otóż według ewolucjonistów człowiek nie pochodzi od małpy, tylko ma z nią wspólnego przodka, niebędącego ani małpą, ani człowiekiem. Dla ateistów to dobry moment, żeby wytoczyć ciężkie „działa” i słusznie zarzucić autorowi lukę w wiedzy o „wrogu”. Drobna uwaga, ale przez przeciwników mogąca być łychą do podważenia wiarygodności całości wywodu. A tego, my wierzący (chociaż w moim przypadku inaczej niż autor), nie chcemy.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Popularnonaukowe
Tagi: książki w 2013
Dodaj komentarz