Afery i skandale Drugiej Rzeczypospolitej – Sławomir Koper
Wydawnictwo Bellona , Oficyna Wydawnicza Rytm , 2011 , 360 stron
Literatura polska
Gdyby autor tej książki pisał w ten sposób podręczniki szkolne do historii, to przedmiot ten byłby nie tylko jednym z moich ulubionych, ale i wiedzy wyniosłabym z lekcji dużo więcej, a przynajmniej tyle, żeby nie pomylić swego czasu Thugutta z Trauguttem. Przykrywam kirem wstydu fakt, że wtedy w ogóle dowiedziałam się, że ktoś taki żył, istniał i działał dla dobra mojej ojczyzny. I tak to dzięki podręcznikom-surogatom przeszłości i nauczycielom powołanym do realizacji programu, dwudziestolecie międzywojenne (i nie tylko zresztą ono) kojarzyło mi się do tej pory z mętlikiem mnożących się w tempie geometrycznym dat i skrótów od pełnych nazw partii i organizacji (jak ja ich nie cierpiałam!) oraz ze sławioną charyzmą i wychwalanym wszem i wobec zamordyzmem Józefa Piłsudskiego. Z większą przychylnością patrzyłam na ten okres historyczny jedynie z powodu literatury, ówczesnej bohemy artystycznej i publicysty (dla mnie przede wszystkim) Tadeusza Żeleńskiego. Nic więc dziwnego, że do przeczytania tej opowieści o historiach z tamtych czasów, skłoniły mnie afery i skandale w tytule. Nic tak mnie nie przyciąga do wiedzy jak ploty, plotki i ploteczki z dużym ziarnem prawdy wydobywające na nowe światło dzienne postacie historyczne, które znałam tylko z tej jasnej strony ich życia. Zwłaszcza, że w spisie treści odkryłam mojego Boya, Ritę Gorgonową, której sprawę z pewnych względów (o czym napiszę później) przekopałam wzdłuż i wszerz, literacko i filmowo, kilkanaście lat temu. Mniej łaskawym okiem rzuciłam na tytuły rozdziałów czysto politycznych (tak, tak, to przez te BBWR-y, PPS-y i Centrolewy), ale ponieważ czytam od deski do deski i nigdy tego nie żałowałam, zaczęłam od początku zagłębiać się w epokę czyli od wstępu, przewrotnie nazwanego przez autora Zamiast wstępu. I tutaj muszę dodać, że ta jego przewrotność okazała się być później cechą dominującą, a dla mnie zbawczą. Ale o tym później, bo wspomniany wstęp-niewstęp przyciągnął moją uwagę, prowokując wspomnienia, serię westchnień i pełne żalu szeptane pretensje pod nosem – Za jakie grzechy cztery lata liceum pisałam pod dyktando polonistki nudne wstępniaki wprowadzające w epokę literacką, skoro można było tak?! W taki ciekawy, niemalże sensacyjny sposób opowiedzieć o epoce jak o rewolucji obyczajowej (i nie tylko) we wszystkich dziedzinach życia, niczym o przemianach w latach sześćdziesiątych XX stulecia, gdy dzieci-kwiaty całkowicie zniszczyły stare porządki?!
A potem było jeszcze ciekawiej!
A nawet krwawo i kryminalnie. I znowu autor objawił swoją przewrotność, w myśl zasady znanego mistrza Hitchcocka w skupianiu uwagi, który twierdził, że dwoje kochanków na łóżku to melodramat, ale dwoje kochanków na łóżku, a pod nim bomba to już kryminał. I od takich właśnie „kryminałów” autor zawsze zaczynał nową opowieść. A to od niespodziewanego aresztowania z zaginięciem zatrzymanego (Zaginięcie generała Zagórnego), a to od zabójstwa nastolatki (Sprawa Gorgonowej) albo prezydenta Gabriela Narutowicza (Zbrodnia w Zachęcie), a to od samobójstwa znanego polityka (Samobójstwo premiera) albo zamachu terrorystycznego (Zamach na Pierackiego i Bereza Kartuska). I tak za każdym razem, na „dzień dobry” każdego nowego rozdziału, serwował mi wstrząs, wzbudzając we mnie lawinę pytań płynących na fali wzbierającej ciekawości – kto, co, gdzie, z kim, w jaki sposób i dlaczego??? A autor opowiadał, tłumaczył, wyjaśniał, opisywał, przedstawiał, a jak trzeba było podnieść poziom zdrowej (poznawanie przeszłości własnego kraju zawsze jest zdrowe) sensacji to podsypywał plotkami. A jak trzeba było zdanie wyważyć, zobiektywizować, to informacjami z różnych ówczesnych obozów polityczno-społecznych, w zależności od rodzaju skandalu, politycznego czy towarzysko-kulturalnego. A jak wydarzenie wymagało podniesienia temperatury, bo jej bohaterowie tracili opanowanie, to przytaczał cytaty ze źródeł dokumentalnych brzmiących jak dialogi z dobrej powieści sensacyjnej. Tak, tak, akcja w sejmowych korytarzach przy Wiejskiej przeprowadzona przez Felicjana Sławoja-Sładkowskiego podniosła mi ciśnienie jak mocna kawa z rana. Z perspektywy lat doświadczeń z komunizmem, uświadomiłam sobie, że o mały włos czerwona zaraza byłaby u nas wcześniej o właśnie te dwadzieścia lat. Nic dziwnego, że chciało mi się krzyczeć za generałem – Chłopcy, skurwysyny komuniści przeszkadzają mówić Komendantowi. Wyrzucimy ich, za mną! Leciały mocne słowa z wielu poważanych i szanowanych ust, a i sam Komendant potrafił rąbnąć pięścią w stół z wiązanką takich i owakich z nie najlepszej matki. To ta dobra strona silnej ręki i ostrej polityki prowadzonej przez Józefa Piłsudskiego, ale autor w swoim obiektywizmie opowiedział również i o tej mnie chlubnej, do dzisiaj budzącej kontrowersje w ocenach – Berezie Kartuskiej, Brześciu i metodach rozprawiania się z przeciwnikami politycznymi. I w taki oto sposób, zanim się dobrze przyłożyłam do książki, zobaczyłam już jej koniec, poznając nie tylko skandale Drugiej Rzeczypospolitej, nie tylko ciężki żywot ludzi idących ze swoją myślą i przekonaniami pod prąd poprawności politycznej, których poglądy i w moich czasach są nadal aktualne (Kampanie Boya-Żeleńskiego), nie tylko partie polityczne, które przestały mnie straszyć skrótami, nie tylko najważniejsze osoby elit politycznych i kulturalnych, ale przede wszystkim moc emocji i uczuć zaplątanych w gęstą sieć utkaną z zależności, kompleksów, ambicji i dążeń ludzkich, pulsującą głęboko pod tą wierzchnią warstwą poprawnego życia i chłodnej polityki, znanej mi z podręczników. Pomyślałam sobie – Jaki to był fascynujący czas w dziejach Polski! Burzliwy, zagmatwany, poplątany, szalony i niebezpieczny!
Dlaczego takiego przekonania nie wyniosłam ze szkoły?
Bo autor nie popełnił w tej książce nagminnego błędu opowiadania o historii przez nauczycieli skoncentrowanych na nauczaniu poprzez fakty i daty. Autor nadał historii konkretną twarz, konkretne nazwisko, wyposażył w ludzkie emocje, wokół których budował tajemnicę, a potem gromadził fakty ją wyjaśniające i tłumaczące, wprowadzając coraz więcej postaci i kontekstów. I, co ciekawe, nie było to dla mnie męczące, nie wprowadzało chaosu. Wręcz przeciwnie, układało się w logiczną całość albo zazębiało z historią opowiadaną wcześniej, angażując mnie emocjonalnie i wymuszając ocenę sytuacji, komentarz czy opowiedzenie się po jednej ze stron.
A nie było to łatwe!
Swoboda interpretacji jaką pozostawił mi autor przytaczając jak najwięcej różnorodnych faktów, sprzecznych relacji świadków wydarzeń, opinii znawców tematu, cytatów z dokumentów czy ocen, doprowadzała mnie czasem do łez nad klęską dobrobytu. Tęskniłam potwornie za tą brakującą kropką stawianą nad „i”. Przyzwyczajona do rozumowania pod dyktando i zgodnie z wyznaczoną myślą przewodnią, przy takiej swobodzie myślenia jak chcę i co chcę, czułam się jak pies przy budzie (przy dawnych poglądach), któremu po dwudziestu latach zdjęto łańcuch i kazano odejść (spojrzeć samodzielnie i mieć własne zdanie). Pozostało mi usiąść i wyć – Jakąś mi krzywdę uczyniła szkoło!
A skoro już się wyżaliłam, że ci którzy piszą takie książki powinni uczyć historii, a ci którzy jej uczą tak, jak mnie jej uczono, powinni pójść na warsztaty szkoleniowe do tych pierwszych, to wrócę do rozdziału dla mnie bardzo ważnego, do Sprawy Gorgonowej, o którym wspomniałam na początku moich rozważań. Myślałam, że ten rozdział mnie nie zaskoczy, że nic nowego do mojej wiedzy nie wniesie, bo zdobyłam ją kilkanaście lat wcześniej. Wiedzę na temat morderstwa córki pracodawcy i jednocześnie kochanka Rity Gorgonowej poznałam z powodu plotki (skoro już tak sobie tutaj z autorem plotkujemy) krążącej w moim mieście. Otóż, wieść gminna niosła, że ta pani przy pierwszym stoisku z odzieżą i warzywami na miejskim targowisku, to córka Gorgonowej! TEJ Gorgonowej! I jak to bywa w małych społecznościach, plotka krążyła po mieście odkąd pamiętam, przekazywana sobie z ust do ust, a szczególnie podczas zakupów na targowisku. Nie miała wyjścia, musiała w końcu trafić i do mnie. Dopadła mnie w kolejce przy stoisku obsługiwanym przez bohaterkę tajemnicy poliszynela. Informacja rozpaliła moją ciekawość aferą sprzed kilkudziesięciu lat i chęć poszukiwania wiedzy na ten temat w dostępnych publikacjach. Ówczesny skandal był tak duży, że zdążono do moich czasów napisać o tym parę książek (Gorgonowa i inni Edmunda Żurka), artykułów i nakręcić film. Czytałam więc rozdział o tej historii z rozpędu, trochę jak powtórkę i raczej streszczenie, dopóki nie napotkałam porażające mnie zdanie, w którym moja plotka okazała się prawdą! Tak, ta pani z targowiska była drugą, młodszą córką Rity Gorgonowej! A z taką potwierdzoną informacją, można zrobić dużo więcej niż z plotką.
Co?
Otóż wzorem matki Jana Dziedzica, zatrudniającej swego czasu u siebie Ritę Gorgonową, która mawiała podczas towarzyskich spotkań: Panie nie wiecie, że Gorgonowa – zawieszała głos i omiatała wzrokiem wszystkich obecnych – służyła w tym domu, będę mogła uczynić podobnie. Kiedy będę stuletnią staruszką urodzoną jeszcze w XX wieku i pamiętającą starożytne czasy PRL, przy okazji rozmów o skandalach dawnej Polski, będę mogła mawiać – Moje drogie prawnuczęta, czy wiecie że – po czym zawieszę głos i omiatając wzrokiem wszystkie główki zakończę z emfazą – kupowałam ogórki u córki Gorgonowej!?
Chociażby dla tych wpatrzonych we mnie kilku par oczu warto będzie dożyć do tej setki!
A tutaj wysłuchałam wywiadu z autorem książki, a przy okazji przyjrzałam się okładkom innych jego książek. Takich ludzi mogłabym czytać i słuchać godzinami.
Autorka: Maria Akida
Kategorie: Popularnonaukowe
Tagi: książki w 2011
Dodaj komentarz