Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Dni bez końca – Sebastian Barry

13 maja 2023

Byliśmy dwoma strużynami ludzkości we wrogim świecie.

   Dwoje bezdomnych dzieciaków, które przypadkiem odnalazły się pod krzakiem chroniącym przed właśnie padającym deszczem. Trzynastoletni John Cole, którego prababka była Indianką z wypędzonego ze Wschodu plemienia i pierwszy przyjaciel młodszego o kilka lat Thomasa McNultyego, który przyjechał do Ameryki z Irlandii, uciekając przed głodem. Syna ubogich i tak samo, jak John przeklętych przez los sligończyków. Obaj chłopcy byli tylko dziećmi chcącymi przetrwać na niebezpiecznym terytorium.

   I przetrwali.

   Narrator w osobie Thomasa zapewnił mnie o tym już na początku swoich wspomnień, mówiąc – a ja, jak słyszycie, przeżyłem, żeby to opowiedzieć.

   I była to opowieść i piękna, i przerażająca okrucieństwem.

   Historia dwóch nastolatków w świecie dorosłych, którzy podejmowali się różnych zajęć, by zarobić na życie. Zaczęli od roli tancerzy w kobiecych kostiumach, zostając pierwszymi dziewczynami w barze górniczego miasteczka. Potem zaciągnęli się do wojska, by walczyć z Indianami, którzy mordowali emigrantów zasiedlających ziemie Ameryki. To czas, który Thomas wspomina jako niekończącą się rzeź, krytycznie przyznając – Nasz smutek wije się ku niebu. Nasza odwaga wije się ku niebu. Nasza hańba wbija się w smutek i odwagę jak cierń. Wrócili więc do dobrze znanego sobie zajęcia odgrywania ról kobiecych w minstrelach. Tworzyli wraz z adoptowaną Metyską rodzinne królestwo w epicentrum ciemności i przeciwko jego złym mocom, by wrócić w szeregi  konfederatów na apel prezydenta, a dla nich przede wszystkim generała George’a Washingtona. To czas, w którym umieranie było najłatwiejszą rzeczą, kuzynem porządku był chaos, a strachu odwaga. Czas chorób, głodu, rozstrzeliwań i powszechnej śmierci, która nie odstępowała ich również w obozie jenieckim, do którego trafili. Byli na wpół żywi, opuszczając go, a tym, co trzymało ich przy życiu była potęga jednego uczucia.

   Miłości.

   John i Thomas byli kochankami, chociaż to słowo mocno spłyca jakość ich relacji. John dla Thomasa stał się przez lata wspólnych doświadczeń jedynym przyjacielem, niemalże świętym, którego obecność nieustannie go radowała. W jego wychudzonym obliczu spowodowanym przez choroby i głód zawsze widział przystojne dobro. Sam czuł się kobietą bardziej niż kiedykolwiek mężczyzną, pisząc o sobie – Jestem giętki jak kobieta i napięty jak mężczyzna. Mam jak mężczyzna połamane wszystkie członki i jak kobieta zrośnięte. Kładę się spać z duszą kobiety i budzę się z nią. Nie przypuszczam, żeby to się kiedykolwiek zmieniło. Jednak Thomas nie zastanawiał się nad odmiennością swojej natury i nie szukał odpowiedzi na jej przyczynę. Wystarczało mu, że John był dla niego pokarmem, dającym mu poczucie człowieczeństwa. Odzyskanym skarbem, chlebem ziemi i światłem lampy rozpraszającym mrok czasów, w których przyszło im żyć i i je kształtować. To ono czyniło ich skrajne doświadczenia nie tyle znośnymi, ile wyjątkowymi. Żyli pełnią życia, ukontentowani jak jaskółki pd okapem dachu. Bo czas dla nich nie był czymś, co kiedyś się skończy, lecz czymś, co biegnie nieskończenie. Był dniami bez końca, o których Thomas opowiadał z perspektywy pięćdziesięciolatka.

    Można powiedzieć o nim – człowiek spełniony i szczęśliwy.

   Autor, ukazując skrajne, wręcz straumatyzowane losy dwóch nastolatków dorastających bez opieki dorosłych w formułującym się państwie amerykańskim czasów brutalnych, jeśli nie barbarzyńskich, ukazał ich między dwoma ścierającymi się emocjami rządzącymi ludźmi – nienawiści wyrażanej w niszczących wojnach i miłości mającej siłę budowania i ochrony człowieka. Tę ostatnią wybrał homoseksualną, podkreślając jej uniwersalny wymiar ponad wszelkimi podziałami. Nie tylko płciowymi, ale również rasowymi, narodowościowymi i rodzinnymi. Takie jej oblicze autor ukazał w scenie minstrelu, w której heteroseksualni mężczyźni przez krótką chwilę kochali kobietę, która nie jest prawdziwą kobietą, ale nie o to przecież chodzi. Przez szaloną mglistą chwilę w sali pana Titusa Noone’a królowała miłość. Przez mgnienie miłość ta była niezwyciężona.

   Taka też była również miłość Johna i Thomasa do przybranej córki Winony.

   Tworzyli kochającą się rodzinę, dla której gotowi byli poświęcić życie ukryte w retorycznym pytaniu – Córka nie córka, ale ktoś, komu matkuję najlepiej, jak umiem. Czyż to nie moje powołanie w tej pustoszonej przez śmierć dziczy?

    A wszystko to na tle krwawej historii Ameryki drugiej połowy XVIII wieku.

   Rodzącej się w bólu, rzezi, brudzie polityki i własnych interesów, którą autor ukazał poprzez poszczególne losy bohaterów powieści wciągniętych w jej krwawy wir. „Strużyn ludzkości”, które przetrwały jego niszczycielską moc tylko dzięki miłości.

    Nieważne jakiej.

   Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.

Dni bez końca – Sebastian Barry, przełożył Jędrzej Polak, Wydawnictwo W. A. B., 2019, 288 stron, literatura irlandzka.

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Powieść historyczna, Powieść społeczno-obyczajowa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *