Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Powrót do Breitenheide – Włodzimierz Kowalewski

21 marca 2019

Powrót do Breitenheide – Włodzimierz Kowalewski
Słuchowisko radiowe na podstawie powieści Włodzimierza Kowalewskiego pod tym samym tytułem.
Reżyseria Marek Markiewicz Scenariusz Włodzimierz Kowalewski
Realizacja akustyczna Ryszard Szmit , Jaromir Wroniszewski
Kierownik produkcji Wojciech Ogrodziński
Realizacja Polskie Radio Olsztyn, 2012 , 50 minut
Wykonawcy Katarzyna Kropidłowska , Cezary Ilczyna , Jarosław Cupriak , Wiesław Machiński , Grzegorz Gromek , Marian Czarkowski , Maciej Mydlak , Jaromir Wroniszewski, Edward Cyfus , Małgorzata Żółtowska, Wojciech Żółtowski , Włodzimierz Kowalewski
Literatura polska

Tym razem nie wzięłam książki do rąk, a nałożyłam słuchawki na uszy, umościłam się w mojej gawrze czytelniczej, zamknęłam oczy i…
Muzyka, głosy, treść rozmów, a przede wszystkim dźwięki im towarzyszące w tle, w początkowej scenie, w pociągu, powoli rozbudziły moją wyobraźnię (widziałam nawet intensywne kolory!), przenosząc mnie na początek XX wieku. W jesienny czas 1912 roku tuż przed wybuchem I wojny światowej. Stałam się cichą, a momentami bardzo cichutką, nie obserwatorką (dlaczego, napiszę później), a towarzyszką podróży głównego bohatera. Paryskiego marszanda i krytyka sztuki Reymonda Chabot, podróżującego wraz ze swoją żoną De-De, byłą modelką malarzy i rzeźbiarzy o wielkich nazwiskach z paryskiej bohemy, do swojego przyjaciela z czasów studiów na Akademii Monachijskiej, Martina Stiebla. Malarza impresjonisty, który postanowił zaprosić do swojej willi w Nieden (obecnie Ruciane-Nida) w Prusach Wschodnich, nie tylko przyjaciół, ale i największych malarzy, krytyków i marszandów ówczesnych czasów, by zaprezentować swój cykl malowany przez ostatnie dziesięć lat.
Chabot jechał z ogromną nadzieją na odnalezienie natchnienia, ładu i porządku w zmierzającej ku chaosowi sztuce, burzonych przez bandę kabotynów z Pablem Picassem na czele. Oczekiwał spotkania z geniuszem i prorokiem, który zmieni oblicze degenerującej się sztuki, ukierunkowując ją ku człowieczeństwu. Nie przypuszczał, że na miejscu, z zaproszonych gości, spotka tylko niemieckiego malarza nacjonalistę, Maxa Hubera, a sam gospodarz okaże się… No właśnie, kim?
Geniuszem czy profanem?
Postać Stiebla i jego dzieło stało się pretekstem do rozważań na temat powinności malarza i roli sztuki. Różnorodne postawy bohaterów od Chabot, mającego nadzieję na powrót sztuki porządkującej świat, poprzez gospodarza, widzącego niczym zagubiony minstrel, tylko jego rozkład, rozpadającą się Europę i słoneczny blask gasnący w obliczu pogardy i barbarzyństwa, racjonalnej De-De, martwiącej się pojawieniem kółek, linii i figur geometrycznych w kubizmie, jako zagrożenie dla pracy modelek artystów, do Hubera, domagającego się sztuki zaangażowanej ideologicznie, bo to jedyna droga ratunku przed sprowadzeniem jej do roli targowiska tandety. Największy wróg sztuki to bezideowość. Artysta powinien służyć swemu narodowi, uczyć go, jak żyć, zwyciężać, kształtować moralność i potęgę ducha. – twierdził – Wielki, niemiecki artysta może zwijać swój talent w gotową do uderzenia pięść.
Trudno było mi wybrać jedną opcję. Zgodzić się z jedną postawą i stojącym za nią światopoglądem. Temat od zawsze roztrząsany nie tylko przez malarzy, ale i innych artystów, nie tylko w innych wiekach, ale obecnie i pewnie długo po nas. Pozostaje mi powtórzyć za, zaskoczonym obrotem spraw, Chabot – Przyszłość bez treści? Bez porządku? Zalew śmieci, błyskotek, przypadkowych barw? Geniusz czy profan? I dodatkowo, kontrastujący ze światem artystów dystansujących się od polityki, głos lokaja, miejscowego człowieka, świadomego nadchodzącej zawieruchy wojennej.
A gdzie w tym wszystkim tytułowe Breitenheide?
I tutaj mam problem, bo to symbol przesłania słuchowiska (nie mogę napisać dlaczego, żeby nie zdradzić treści i nie odebrać zaskoczenia przyszłym słuchaczom), a jednocześnie bardzo tajemnicze miejsce, którego nazwa stale przewijała się w rozmowach bohaterów. Położone niedaleko Nieden w Puszczy Piskiej, dostępne pociągiem lub, na skróty, łódką przez jezioro. Miejscowi nie chcieli tam jeździć jako wozacy nawet za podwyższoną stawkę, a inni widzieli w nim wyjątkowy azyl. Jedyne miejsce, w którym mogli żyć. Raj, z którego nie ma powrotu, jak powiedział Chabot, a doktor Wichert dodał – ale wszyscy chcą się tam dostać.
Po tych ostatnich słowach wróciłam z rzeczywistości sprzed stu lat, którą pomogły mi odtworzyć w wyobraźni, niemalże namacalnie…, nie, nie napiszę – efekty dźwiękowe. Bo ich nie było w tradycyjnym znaczeniu. Autorzy nie posłużyli się radiową efektoteką. Wyruszyli w teren i zaangażowali do swoich naturalnych ról schody, jezioro, pociąg, zastawę stołową, pościel (było intymnie!), podłogę i wiele, wiele innych przedmiotów, zjawisk i rzeczy. Jednym słowem – naturę. W efekcie przebywałam w dźwiękowej przestrzeni, w której głosy zbliżały się i oddalały, a czasami szeptały mi na ucho lub w głowie. Ktoś do mnie podchodził lub oddalał się ode mnie, czasami zabierając mnie ze sobą, prowadząc schodami, wchodząc do kolejnego pomieszczenia, sadzając przy stole, pukając do drzwi czy zapraszając do jazdy bryczką. Były sceny, w których zamierałam przerażona grozą napływających wspomnień bohatera (świetna wstawka afrykańska) lub energią emitowaną przez obraz albo czułam się niepewnie, jak intruz w czułych, tak bliskich mi fizycznie, rozmowach kochanków w łóżku. Jednocześnie ta wyraźna warstwa dźwiękowa, będąca ważną składową przekazywanego mi obrazu, nie zagłuszała pierwszoplanowych głosów aktorów. Te ostatnie bardzo dobrze dobrane do charakteru osobowości granej postaci, z wyraźną dykcją i profesjonalnie intonacyjną interpretacją tekstu. Biorąc pod uwagę plenerowe warunki realizacji ścieżki dźwiękowej, jestem pod wrażeniem jej czystości i przejrzystości, o czym przekonałam się, zaglądając za kulisy słuchowiska.
O, tutaj:

A teraz będzie wyznanie – zakochałam się w głosie De-De. Koloraturowym w intonacji, od cichych, zmysłowych, przyjemnie niskich pomruków do wysokich, perlistych, wesołych dźwięków śmiechu. W trzech słowach ujmując – szlachetny, czysty, krystaliczny. Po cichu dodam – chciałabym taki mieć, bo do zazdrości się nie przyznam. Miałam natomiast problemy z rozróżnieniem głosów Chabot i doktora Wicherta, zwłaszcza we wspólnej, końcowej scenie, których dialog zlał mi się w monolog.
Ze względu na formę, przeżyłam bardzo ciekawe doświadczenie, odkrywając przyjemność przebywania w świecie stworzonym przez dźwięki, ale zrealizowanych wyjątkową metodą, przekładającą się na jakość i autentyczność słuchowiska. W opisie do niego napotkałam wyrażenie określające ten typ – „radiowy film”. Podążając tym skojarzeniem, określiłabym je, porównując do słuchowisk realizowanych w studio z efektami dżwiękopodobnymi do naturalnych, jako słuchowisko w 3D ze słuchawkami na uszach, zamiast kinowych okularów.

Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi ze słuchowiska.

Prezentacja słuchowiska, które powstało na podstawie powieści Włodzimierza Kowalewskiego pod tym samym tytułem, nominowanej do nagrody „Nike” w 1998 roku, odbędzie się 3 czerwca w sopockim Multikinie, ponieważ bierze udział w tegorocznym XIII Festiwalu Teatru Polskiego Radia i Teatru Telewizji Polskiej „Dwa Teatry – Sopot 2013”.

Mieszkańcy Trójmiasta i okolic (szczęściarze!) będą mogli uczestniczyć również w pozostałych prezentacjach według ich planu przesłuchań.

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Słuchowisko radiowe

Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *