Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Kryminalny Wrocław – Marta Guzowska , Agnieszka Krawczyk , Adrianna Michalewska

21 marca 2019

Kryminalny Wrocław: mroczne przechadzki po mieście – Marta Guzowska , Agnieszka Krawczyk , Adrianna Michalewska
Wydawnictwo Oficynka , 2013 , 238 stron
Seria ABC
Literatura polska

Wrocław kojarzy mi się z wieloma, wyłącznie przyjemnymi rzeczami, ale najbardziej z pierwszymi wyścigami konnymi w moim życiu, na których uprawiałam HAZARD. Śmieję się z tego do dziś, ale co przeżyłam, to moje. Dlatego chętnie, z resentymentem sięgam po „wariacje na temat” tego miasta. Z większą lub mniejszą przyjemnością, w zależności od autora opowiadania, chodziłam już literackimi ścieżkami miłości dzięki antologii opowiadań Miłość we Wrocławiu.
Tym razem czekała na mnie mroczna strona miasta.
Tak zapewniał mnie podtytuł, który po lekturze wydał mi się bardziej adekwatny do treści niż tytuł główny. Chociaż ostatecznie pięknie się razem uzupełniały. Moimi przewodniczkami były trzy kobiety. Podejrzewam, że miejscowe wiedźmy z mocą czarowania słowem, które regularnie spotykają się na Kładce Czarownic:

 

Omotały mnie opowieściami z dreszczykiem, mimo że nie byłam ponętnym chłopcem wartym grzechu, a tylko takich obierały sobie za cel, to usilnie zabiegały o moją uwagę. Zastanawiałam się dlaczego? Po co prześcigały się w ukazywaniu mi miejsc, na pozór niewinnie wyglądających, które czarodziejskim słowem zamieniały w upiorne. Jedna przez drugą, niemalże (dlaczego niemalże, napiszę potem) wyrównanym stylem przekazu. A każde następne wymyślniejsze w opisie, żebym nie miała czasu na przemyślenie, na racjonalizację, bo nie na takie rzeczy tutaj było miejsce i czas. Tutaj należało rozdziawiać usta jak dziecko i przeżywać. Tak mną zakręciły, że ten zbiór tajemniczych historii przeczytałam w jedno popołudnie i wieczór, nie indeksując ważnych dla mnie fragmentów tekstu. Pierwszy raz zdarzyło mi się, że książka po mojej lekturze nie miała ani jednej karteczki zaznaczającej miejsce w tekście. I trochę byłam za to na wiedźmy obrażona (ale i pełna podziwu dla ich zdolności), bo akurat kupiłam sobie piękny ich zestaw i nastawiłam się na ich intensywne wypróbowanie.

 

Podejrzewam, że sprawiła to atmosfera opowiadań, którą chłonęłam z dziecięcą ciekawością, nie mając czasu na zamknięcie rozdziawionej buzi (czytaj – indeksowanie), ale i forma snutych historii. Każda czyniła swoim bohaterem miejsce znane, oglądane na co dzień tak często, że aż spowszedniałe, jak dworzec kolejowy, Hala Stulecia czy fontanna z Szermierzem albo te mniej znane, ukryte w podziemiach, pod wrocławskim brukiem lub w budynku Biblioteki Uniwersyteckiej czy Banku Zachodniego. Dwa razy zmusiły mnie do spojrzenia w górę. Na Górę Ślężę czy na łącznik dwóch wież katedry św. Marii Magdaleny rojących się od zbrodniczych tajemnic. Każda historia miała też innego narratora. A to starszą panią, człowieka z krwi i kości, a to czarownicę, która istniała tylko w legendzie, jak mi rozum podpowiadał, ale tego potem nie byłam już tak do końca pewna. Wiedźmy, stosując różne typy narracji, w różnych osobach, osobno, a czasami je mieszając, skutecznie mąciły moje zdroworozsądkowe spojrzenie. A co, jeśli te wplątane legendy posiadają ziarno prawdy? – pytałam samą siebie. Nie używałam też karteczek do zaznaczania, ponieważ układ opowiadań i ich oprawa, zwalniała mnie od tego. Każde było poprzedzone zdjęciem miejsca, wokół którego toczyła się fabuła,

 

a kończyła encyklopedyczną informacją na temat jego historii.

 

Drobiazg bezcenny dla nieznających Wrocławia, a mnie ułatwiający nawigację w treści. Ale to, co łączyło wszystkie opowieści, to wysokie prawdopodobieństwo realności.
Oprócz jednej.
Tej, którą wcześniej określiłam słowem „niemalże”. Mam na myśli historię o wrocławskich krasnalach, która swoją nadmierną nutą humorystyczną (pomimo mnóstwa trupów) wyłamała się z konwencji całości. I to był ten jedyny moment, który popsuł mi wędrówkę po mrocznym Wrocławiu. Najdłużej, z perwersyjną przyjemnością, zatrzymałam się w podziemiach, do których wejście wiodło przez… szalet miejski i przy windzie paternoster ze staruszką, której monologu mogłam słuchać w nieskończoność. Najchętniej poszłabym za nią do domu, gdyby nie jej nieprzewidywalnie przerażająca natura. No ale to, co usłyszałam o dworcu i jego wpływie na budowanie teorii naukowej przez Zygmunta Freuda, zadziwiło mnie wyobraźnią, pomysłem i jego realizacją.
Miałam ochotę spakować się i już, natychmiast pojechać do Wrocławia!
Ostatecznie piękny efekt osiągnęły wiedźmy. Czego to się nie wymyśli, jakich znanych osób nie wykorzysta, jakich legend nie użyje, by wypromować swoje miasto. By wzbudzić chęć ujrzenia Wrocławia z innej perspektywy, by most Tumski zawsze znany jako „most zakochanych” zaczął kojarzyć się nie z miłosnymi kłódkami, ale z trupią ręką.
I tutaj mnie olśniło!
Zrozumiałam to, nad czym zastanawiałam się na początku. Wiedźmy omotały mnie w jednym celu (i zrobią to z większością czytelników tego zbioru mrocznych opowiadań) – wzbudzenia pragnienia nie literackiej tylko, ale realnej przechadzki po mieście i spojrzenia na jego miejsca, zaułki i zakamarki z zupełnie innej perspektywy.
Postuluję – wiedźmy na przewodniczki po Wrocławiu!
Ale na koniec pozwolę sobie zostać też wiedźmą i zamącić w tej zgodnej trójce, wyróżniając jedną z nich. Tą, która sączyła mi słowa do ucha najskuteczniej i najmroczniej – Martę Guzowską. Po tym zdaniu ciekawe sceny mogą się dziać na Kładce Czarownic.
Ja chcę do Wrocławia!

Kryminalny Wrocław [Marta Guzowska, Agnieszka Krawczyk, Adrianna Michalewska]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

Swoje wrażenia spisałam dla portalu Zbrodnia w Bibliotece.

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Kryminał sensacja thriller

Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *