Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Atlas: Doppelganger – Dominika Słowik

21 marca 2019

Atlas: Doppelganger – Dominika Słowik
Wydawnictwo Znak , 2015 , 349 stron
Literatura polska

Brawa dla autorki (nie, nie – jeszcze nie za książkę) za odpowiedź, którą przeczytałam w wywiadzie Pauliny Dudek z nią – Czujesz się drugą Masłowską? Polskim Marquezem? -Czuję się pierwszą Dominiką Słowik, zdecydowanie. Nie bez powodu siedzącej właśnie na mało atrakcyjnej klatce schodowej w bloku.

 

Biję brawa za pokorę i brak potrzeby grzania się w blasku gwiazd literackich. Za niechęć do wykorzystywania porównań do znanych i uznanych nazwisk, by sztucznie podnieść własny prestiż. Za przyzwolenie książce na samodzielne życie wśród czytelników, bez parcia na sterowanie jej przesłaniem drogą „poprawną” i jedynie słuszną. I wreszcie, co dla mnie najważniejsze, za gotowość do przyjmowania wszelakiej krytyki ze strony odbiorców – subiektywnej, indywidualnej i różnorodnej w ocenie. Nawet, jeśli będzie to przykre. Nawet, jeśli zaboli.
To nie tylko deklaracje słowne.
Każdemu zaczynającemu czytać, wręcza do ręki klucz, według którego odbiorca może doszukiwać się w tej powieści własnych poziomów odczytywań, translacji, deskrypcji i odkodowywań. Ten klucz miał postać swoistego wstępu, który brzmiał dosyć poważnie, jeśli nawet nie naukowo, bo była w nim przytoczona definicja tytułowego, dla mnie bardzo tajemniczego słowa – Doppelganger, ze Słownika terminów kultury oraz fragment tekstu o zagubieniu w podróży João Pardela. Ale to jedyny moment „poważny” czyli naukowy w tej beletrystyce. Zastanawiało mnie, skąd w autorce tyle zgody na „poniewieranie” swoim „dzieckiem”? Skąd tyle dojrzałości w debiutantce charakterystycznej raczej dla pisarza z uznanym i niepodważalnym autorytetem? Może odpowiedź kryje się w kolejnej wypowiedzi przeczytanej w wywiadzie – Przyjechałam do Polski i stwierdziłam, że to trochę bez sensu pisać magisterkę, zrobię coś sensowniejszego. Ubiorę w słowa wszystkie obrazy, które nagromadziły się we mnie przez te dwadzieścia parę lat i poczuję satysfakcję, uwalniając je – chciałabym dodać za autorkę. Zmaterializować myśli.
Reszta to bonusy.
Może dlatego nie sparaliżowało mnie porównanie do Doroty Masłowskiej czy Gabriela Garcii Márqueza. (Tak na marginesie to bliżej jej do dylogii Joanny Bator – Piaskowa Góra i Chmurdalia.) Nie przejęłam się tym, bo po pierwsze nie lubię tego w stosunku do debiutantów, a po drugie sam fakt używania tych samych środków przekazu przy budowaniu fabuły (język naturalistyczny z dużą dozą wulgaryzmów w przypadku pierwszym i realizm magiczny w przypadku drugim) nie czyni powieści podobnymi w ogóle. Brakowało mi tylko porównania do pisarza, który również ignorował duże litery w tekście tak, jak z upodobaniem czyniła to autorka. Dlatego dla mnie na tyle niepodobnymi, że, zaczynając czytać, całkiem zapomniałam o tym realizmie magicznym, który autorka sprytnie (chociaż sama odcina się od niego w wywiadzie, każąc sobie go nazywać jak kto chce) ukryła w opowieściach dziadka Ani. Chciałam napisać głównego bohatera, ale zawahałam się. Właściwie mógł być nim zarówno dziadek, Ania i jej koleżanka, będąca jednocześnie narratorką, jak i śląskie blokowisko z jego mieszkańcami. Albo Sadowski, którego osobna, wyraźnie oddzielona kursywą, historia pobytu w blokowisku przeplatana była z tą o dziadku. Wszystko zależało ode mnie. Od moich zasad gradacji.
A dla mnie najważniejszy był dziadek!
Czarodziej słowa, zaklinacz rzeczywistości, prestidigitator tworzonych obrazów, który wyczarowywał dziewczynkom świat, nawet z plamy po herbacie, dalekich podróży w czasie i przestrzeni, którego granice wyznaczała wyobraźnia wspominającego swoją przeszłość marynarza. Pozwalał nam, bo z ochotą dołączyłam do słuchaczek, na wyrwanie się z blokowiska, dla którego brakowało po prostu skali w kategoriach zadupia. Prosto w świat egzotycznych, tajemniczych, nieznanych, niebezpiecznych, zapierających dech i otwierających bezwiednie buzię w zadziwieniu, krain odwiedzanych na statkach morskich i śródlądowych. Opowieści uatrakcyjniał pokazami surowo zabranianymi przez dorosłych, do których zachęcał i które inicjował, a przede wszystkim inspirował. Która mała dziewczynka oparłaby się nakazowi skakania z segmentu na wersalkę? Sama to robiłam! O jeszcze bardziej zabronionych czynach nie wspomnę!
Dziadek był mądry!
Widział w dzieciach biegających między blokami oddzielne plemię, półdzikie stado panujące nad osiedlem, aroganckie i pewne siebie watahy. Dziadek miał na to odczłowieczenie metodę – historie. Wierzyłam w nie całą sobą aż do połowy książki. Do momentu odkrycia w nich przeze mnie (bo na pewno były wcześniejsze) pierwszej sceny z realizmem magicznym.
Śmiałam się sama z siebie!
A mimo to, chciałam nadal w nie wierzyć. I nie pomagały brutalne wejścia babci ściągające wierne słuchaczki na twardy grunt realiów, która twierdziła, że mu się na starość wszystko pojebało, i pukała się w głowę, krzycząc: – stary masz sklerozę…!!! W oddaniu i lojalności dla mojego guru opowieści traktowałam ją jak naprzykrzającą się, irytującą brzęczeniem muchę. I przyklaskiwałam z satysfakcją, gdy dziadek kazał na koniec spotkania ”zawołać babkę na chwilę”, żeby ją jeszcze trochę powkurwiać i w ten sposób ukoić skołatane nerwy. Nie pomogła również historia Sadowskiego, która ukazywała brzydotę osiedlowych bloków i spojrzenie na dziadka z punktu widzenia drugiego dorosłego.
Dlaczego?
Bo dla mnie dziadek, sam uwięziony na wózku inwalidzkim między meblościanką a oknem, był kluczową postacią, która otwierała młode umysły na szeroki świat, ukazując przede wszystkim możliwości do wykorzystania, jakie oferował wszystkim ludziom w czasach przemian ustrojowo-społecznych lat 90. ubiegłego wieku.
Budził w człowieku Doppelgangera.
Nieodparte pragnienie aktywności w sferze mentalnej lub fizycznej. Biję brawo autorce za powieść, której labirynty marzeń bohaterów zaczarowywały labirynty obrzydliwych korytarzy blokowych, drążąc jednocześnie labirynty w umyśle odbiorcy w poszukiwaniu znaczeń i przesłań w jej wielowarstwowości i wielowątkowości przekazu. Mam wrażenie, że nie wszystko w niej zobaczyłam, zrozumiałam, zauważyłam, skojarzyłam. Podejrzewam, że czytając ją za dziesięć lat, zwróciłabym uwagę na zupełnie inny wątek, a moim głównym bohaterem stałaby się zupełnie inna postać. Jednego jestem pewna – w jej korytarzach zdań, w przestrzeniach między słowami, na wielu poziomach tekstu, żyje Doppelganger. Niespokojny duch, który budzi w trakcie czytania melancholię za idealizowanym dzieciństwem, poczucie pustki za utraconą przeszłością obrośniętą nutą magii, czerpiącą swoją moc z ówcześnie przeżytych emocji, nieokreślone pragnienie powrotu do minionych lat, ale przede wszystkim potrzebę aktywności.
W jakiejkolwiek postaci.

Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki i z wywiadu.

Fragment powieści

Atlas: Doppelganger [Dominika Słowik]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa

Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *