Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Kozodoje – Jan Marszałek

27 listopada 2020

Wsi wesoła, wsi spokojna – chciałoby się powiedzieć.

   Gdzie młodnice jak sarny, które płoszy byle gest. Gdzie robi się, co myśli i mówi, co czuje. Gdzie powie się słowo i za tym słowem do grobu człowiek idzie. Gdzie oprócz Boga chrześcijańskiego nadal lęk i poważanie budzi ojczyc, rodzimy, z tej ziemi poczęty, z niego, z Jessy, wzięli się bogi, ludzie i zwierzęta, i ziemia, i niebo, i morza, i strumienie, i wszystko, co naokół żyje. Gdzie szacunek do przyrody i miłość chłopa do ziemi, która jest w nim niczym krew, a pozbawiwszy jej – chłop umiera i ziemia umiera. Gdzie pracy znojnej, że nie wiadomo gdzie ręce włożyć, od świtania do północka. Gdzie wespół z ludźmi żyją dziwożony, diebły, wiedźmy i czarowniki. Gdzie dzieci to też majątek, gdy dzieci mówią jak ich ojcowie, gdy dzieci wierzą w to, w co ich ojcowie wierzą, gdy dzieci idą tą samą drogą, którą ich ojcowie szli. To w taką tużpowojenną wieś, gdzieś na Podlasiu, weszli niczym klin w zdrowe drzewo agitatorzy kołchozów, którym szło tylko o wprowadzenie naukowej uprawy ziemi.

   Przez chłopów nazwani kozodojami.

   Autor, by pokazać niszczącą grozę przekształcania indywidualnych gospodarstw rolnych w państwowe zgodnie z ideą kolektywizacji wsi, wykorzystał ptasią metaforę. Niewielkiego, nocnego ptaka – lelka. Potocznie zwanego kozodojem. W kulturze wiejskiej ptaka, ze względu na wygląd i nietypowy dziób, uznanego za kradnącego mleko kozom, ale i dusze ludzkie również. To wierzenie ludowe wprowadzające atmosferę lęku wykorzystał Howard Philips Lovecraft w opowiadaniu Zgroza w Dunwich, a także Andrzej Sapkowski w sadze o Wiedźminie. Autor w swoim debiucie prozatorskim posłużył się złą sławą ptaka do ukazania kontrastu między człowiekiem wsi, który w trudzie i pocie wyszarpuje kamienistej ziemi chleb a człowiekiem z miasta, który całe życie lelum polelum i na cudzym wikcie, ho, ho, będą wyrabiali wszystko inne, byle na coś konkretnego nie musieli się złapać. Pachną mydłem, brylantyną, ręce mają wydelikacone, gołą nogą nie wlezie na ścierń, a choć powłazili na miejsce panów… to żadne pany, to łapichudry. Dla chłopów byli zwiastunami paskudy i nieszczęścia, którym nie sposób wytłumaczyć, że ziemia to chłopska krew. To niezrozumienie tak skrajnie różnych światów autor mistrzowsko zobrazował w symbolicznej scenie drogi wozem z gnojem wciąganego przez konie na pole położone na wzgórzu. W sposobie rozmowy „kozodojów” siedzących na wozie z Jacentym niestrudzenie podkładającym kamienie pod koła, by ulżyć zwierzętom. W głośnej treści przekonań kierowanych do zdawkowo odzywającego się Jacentego i jego myślowego monologu odpowiadającego na argumenty obcych, którzy chcą człowieka ociosać, wyprostować, utoczyć wedle swojego pomyślunku, a człowiek to nie glina na garncarskim kole. W zderzeniu kultury wiejskiej i miejskiej, obyczajów i szacunku do natury mocno zdeformowanych i wypaczonych u miastowych. Ten mocno podzielony świat łączyła jedna osoba.

   Minior.

   Żołnierz, który rozminowywał pola i łąki z wojennych niewybuchów wokół wsi. Saper  z chłopskim rodowodem, ale drugą nogą stojący już w mieście. Mężczyzna z rozdwojoną duszą i niezdecydowanym sercem tak dobrze ukazanymi w niepewności i nieustannym wahaniu w wyborze między miastową, wykształconą Moniką i prostą, wiejską Hanką, która myślała, że z pocałunku biorą się dzieci.

   Autor malowniczo i przejmująco oddał czasy polskiej wsi uwikłanej w politykę państwa socjalistycznego. Czułam ten żal i smutek zabijania jej piękna, uroku, niemalże magii z jej obyczajami, przyśpiewkami, zwyczajami, wierzeniami, człowieka, który z niej pochodził i taką ją zapamiętał z dzieciństwa. Z perspektywy czasu to już świat przeszły zachowany na kartach tej powieści przekazany przepięknym językiem gwary i w malowniczych opisach, w których widać, że autor tworzy również poezję.

   Wsi wesoła, wsi spokojna, wsi już nieistniejąca…

   Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.

Kozodoje – Jan Marszałek, Wydawnictwo Iskry, 1980, 268 stron, literatura polska.

Cichy bohater powieści – lelek, czyli kozodój.

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *