Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Wskrzesina – Artur Boratczuk

23 lutego 2020

   Obawa i ciekawość.

   Te dwie emocje towarzyszyły mi, gdy sięgnęłam po tę powieść trochę obyczajową, trochę społeczną, a trochę filozoficzną. Obawa, bo dobrze pamiętałam moje wrażenia polekturowe wywołane pierwszą powieścią autora – Wedle reguły kreacji, które określiłabym, jako ambiwalentne. Ciekawość, bo lubię śledzić kierunek rozwoju debiutantów.

   Jak zwykle, już po kilku stronach, pojawiło się zaskoczenie!

   Pozytywne! Wszystkie moje wątpliwości zostały rozwiane, bo otoczyły mnie obrazy pisane pięknym językiem umiejętnie prowadzonym niczym pędzel po płótnie mojej wyobraźni, który zachował się takim, jakim go zapamiętałam – płynny, metaforyczny, plastyczny z naturalnie toczonymi dialogami.

   A było co malować!

   Na pierwszym planie rozłożyła się wśród wzgórz (a jakże!) bardzo dobrze znana mi Fraudencja z debiutu, której bliżej do natury niż do cywilizacji. Niewielkie miasteczko na tak zwanych Ziemiach Odzyskanych w okolicach Siekierek, Czelina i Cedyni, które można całe obejść z trzema gałkami lodu w wafelku bez obawy, że zdąży przesiąknąć przed dojściem do punktu wyjścia. Z bardzo ważnym miejscem, jakim był kościół z ponad stuletnim proboszczem Smętkiem zapewniającym wiernych o swoim opuszczeniu ich dopiero po odrestaurowaniu fresków przypadkowo odkrytych pod tynkiem kościelnych murów. O jego sprawy doczesne dbała nawrócona i bardzo pobożna gospodyni Małgorzata, która porzuciła rodzinny dom leżący na obrzeżach Fraudencji. To tam jej ojciec Michał prowadził pasiekę z kilkudziesięcioma ulami i to on sprowadził do siebie Adama jako kandydata na spadkobiercę w zamian za dożywotnią opiekę. Jednak dużo ważniejszym dla większości mieszkańców miejscem była karczma Osadnik prowadzona przez byłego milicjanta Gałana z kruchym zdrowiem psychicznym. Od niechybnego zatracenia w obłędzie uratowała go Justyna, której miłość małżeńską okazywał przemocą fizyczną. Jej brat Marcin, włóczykij i utracjusz, właśnie wrócił do swoich z szerokiego świata, by wejść w zyskowne interesy z Horstem. Miejscowym Niemcem osiadłym z miłości do urody dawnych ziem jego rodu i Marylki. Dziewczyny, która nie zniosła skąpstwa męża i uciekła za morze.

   Typowe miasteczko jakich wiele w Polsce.

   Miejscowość, której charakter celnie ujął ksiądz Smętek – jest rajem w dzieciństwie, przekleństwem za młodych lat i więzieniem na starość. Gdzie liczba dziwaków i panien z dzieckiem w normie, lekka nadwyżka sklepikarzy, jakby każdy chciał żyć z handlu, jeden grajek i kilku biegaczy ze zdrowym stylem życia, którzy przenieśli się z dużego miasta. Jednak to nie budynki, ale właśnie oni byli najważniejsi. Ich codzienne życie i nieustanne próby znajdywania jego sensu i celu, determinowane przez  priorytety, wybory i postawy, które nadawały Fraudencji charakteru.

   To wśród nich kryło się przesłanie.

   To kolejne pozytywne zaskoczenie, że autor całą warstwę filozoficzną ukrył tym razem w fabule i jej wątkach, nie popełniając eseju filozoficznego tak, jak było to w Wedle reguły kreacji. Tworząc miasteczkową społeczność, liczną, barwną, wyrazistą, z charakterystycznymi postaciami, pokazał różne drogi dochodzenia do celu w życiu, które prędzej czy później zawsze kończyło się pytaniem o istnienie Boga i jego roli w życiu człowieka. Wachlarz postaci wyczerpywał spektrum życiowych postaw od  odrzucenia po nawrócenie, od uwielbienia po bluźnierstwo, od ucieczki po powrót, od zagubienia po odnajdywanie, od przekonania do istnienia przypadku po wiarę w przeznaczenie, którego szukamy w astrologii, kartach, numerologi czy chiromancji, a ono czeka na odkrycie w innych ludziach, których wystarczy tylko pokochać. Autor ujął to w jakże adekwatnej i pięknej metaforze przyrównującej wspólnotę ludzką do rodziny pszczół, o które dba dobry pasterz/pszczelarz, a ludzie niczym pszczoły instynktownie żyją, produkują miód, ale i jak one, póki jest dobrze, da się żyć z każdym jak z bratem, ale gdy tylko głód zajrzy w oczy, trzeba stanąć do morderczej walki.

   Ta książka pachnie i smakuje miodem!

  Nieustannie brzęcząc nad uchem pracowicie krążącymi w niej robotnicami, nie pozwala odejść temu bardzo silnemu skojarzeniu podobieństw dwóch społeczności – pszczelej i ludzkiej. W których pszczelarz Michał, niczym wszechwiedzący Bóg, wie, co dla pszczół najlepsze, kiedy zabrać gromadzone dobro, kiedy dodać, by nie zginęły i kiedy należy je uśmiercić dla dobra pozostałych.

   Porównaniu opartym na wspólnej cesze – instynkcie przetrwania.

   To dlatego fabuła opowieści, splatając ze sobą losy tak różnorodnych bohaterów, prowadziła prosto w kierunku dramatu, w którym element metafizyczny nadawał powieści poczucie realizmu magicznego. Tego nieuchwytnego pierwiastka duchowego, który wynosi nasz „rój” ponad instynkt, a rozum, próbujący go pojąć, staje się jednocześnie aniołem i demonem. Przejawianego w znakach od Boga, które rozsiane są wokół nas. Wystarczy je tylko dostrzec. W powieści były to niebieskie, połyskliwe blaszki, które w bezchmurne dni widywało się na wzgórzach nieopodal Fraudencji, gdzie połyskiwały wśród pól, przy gliniastych drogach, w  alejach klonów i bezpańskich jabłoni, na polach urozmaiconych gdzieniegdzie zdziczałymi sadami, które otaczają ruiny  dawnych folwarków. Otaczały Fraudencję i otaczały klamrą opowieść, pojawiając się od czasu do czasu, a dostrzeżone przez jednych stawały się ciekawostką kolekcjonerską, dla drugich materiałem na biżuterię, a dla innych nasionami rośliny kwietnej rosnącej w innym wymiarze, obdarzających łaską wiary w Boga.

   Zdolnością dostrzegania jego obecności, a tym samym sensu i celu życia.

   To powieść, która nie podsuwa gotowych odpowiedzi i pozostawia jeszcze więcej pytań, ale przede wszystkim dostarcza ogromu przyjemności samodzielnego ich poszukiwania w fabule ze strukturą przestrzenną, jak dym świecy, który nie leci od razu pod sufit, lecz skręca, zwija się, opada, miesza z dymem późniejszym i wcześniejszym. Zmierzenie się z przesłaniem tej powieści przypomina próbę uchwycenia tego dymu w dłonie.

   Autorowi jednak udało się go ująć w słowa.

   Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.

Boratczuk Artur, Wskrzesina, Wydawnictwo JanKa, 2020, 292 strony, literatura polska.

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa

2 odpowiedzi na “Wskrzesina – Artur Boratczuk”

  1. Janina Koźbiel pisze:

    To dziwne uczucie – przeczytać recenzję sprzed lat. I recenzja, i książka znakomite. 🖖

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *