Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Życie seksualne muzułmanina w Paryżu – Leïla Marouane

21 marca 2019

Życie seksualne muzułmanina w Paryżu – Leïla Marouane
Przełożyła Gabriela Hałat
Wydawnictwo Claroscuro , 2012 , 217 stron
Seria Z Innej Perspektywy
Literatura francuska

Mohamed nie chciał mieć z nią do czynienia. Oskarżał pisarkę Loubnę Minbar o wykorzystywanie historii imigrantów do swoich literackich celów. Zarzucał jej wyparcie się swoich rodaków i żerowanie na ich losach zamykanych w książkach. Nie pragnął zostać jednym z jej bohaterów. Nie chciał jej widzieć, znać i rozmawiać.
A jednak osaczony przez rzeczywistość, spotkał się z nią.
A że jest to relacja pochodząca właśnie od niego, świadczyło tylko jedno słowo.

 

 

Jeden, jedyny określający go czasownik (na zdjęciu podkreślony przeze mnie) wtrącany przez słuchającą go pisarkę, za każdym razem, gdy zaczynał opowiadać kolejny epizod ze swojego życia. Odkrywać kolejną odsłonę tajemnicy ukrywanej przed rodziną, którą kochał. A zaczął od momentu, w którym uświadomił sobie, że nie chciał dłużej posiadać statusu imigranta we Francji, w której żył trzydzieści lat od dziesiątego roku życia. Nie chciał powielać losu ojca, którego zabiło zmęczenie i melancholia. Losu siostry bliźniaczki wysłanej z powrotem do rodzinnego miasta w Algierii, by była żoną i matką wśród swoich. Losu średniej siostry, której wyrzekła się rodzina, bo śmiała założyć francuską rodzinę. Losu najmłodszej siostry, dla której mąż stał się neofitą w wierze islamu. Czy wreszcie losu kuzyna, próbującego pogodzić w swoim życiu dwie kultury, wybierając z nich to, co było dla niego najlepsze, stwarzając z nich karykaturalną hybrydę. Żadna z tych dróg i prób asymilacji ze społeczeństwem francuskim mu nie odpowiadała. Żadna według niego nie prowadziła do czerpania w pełni z cywilizacji zachodu. Żadna nie gwarantowała mu praw i przywilejów równych rdzennym mieszkańcom Francji. Żadna nie znosiła całkowicie izolacji społecznej i kulturowej. On pragnął zmian radykalnych i ostatecznych.
Pragnął być i czuć się Francuzem.
Chciał należeć do śmietanki, która bogaci się na biedzie imigrantów. Chciał nareszcie zamieszkać sam, z dala od nadopiekuńczej matki i obowiązków najstarszego syna, wyznaczonych przez tradycję. Przeprowadził się więc z przedmieścia do centrum Paryża, wybielił skórę, wyprostował włosy i zmienił nazwisko ze zdradzieckiego Mohameda Ben Mokhtara na otwierające przed nim wszystkie drzwi – Basile’a Tocquarda. Drzwi do awansu zawodowego, do posiadania własnego adresu zamieszkania przy jednej z najbardziej francuskich i prestiżowych ulic, do szacunku Francuzów, do bycia wiecznym singlem, a przede wszystkim do łóżek białych kobiet. Wyzwolonych światopoglądowo, wyemancypowanych obyczajowo, stosujących antykoncepcję i przedkładających wolność seksualną nad krępujące małżeństwo. Pragnął, rozgorączkowany czekającym go rajem z hurysami na ziemi, uwieść ich jak najwięcej. Nawiązywać stosunki tyleż krótkie, co gwałtowne i gorące jak wulkan. Nurzać się w pożądaniu i rozpuście. Aż do przesytu. (…) Do utraty. Zmysłów. I nadmiaru hormonów, których każdy mężczyzna musi trochę uwolnić. Do pozbycia się nareszcie statusu prawiczka w wieku lat czterdziestu. Chciał wieść życie , w którym ni boga ni pana, ni żony ni dziecka.
Tylko, jak się później okazało, również „ni kobiety”.
Scenariusz drogi, jaki sobie wybrał okazał się zupełnie odmienny od pierwotnych założeń i daleki od wyznaczonych celów, jakie sobie postawił na początku przemiany. Mohamed nie mógł zrozumieć, dlaczego nadal jest przezroczysty dla białych kobiet, rodaczki widzą w nim sułtana, a jedyna osoba, która do niego dzwoni, to matka.
Nie domyślał się tego, co ja dostrzegałam od początku tej swoistej, wywołującej uśmiech przez łzy, spowiedzi z próby budowania nowej tożsamości poprzez negację i niszczenie tożsamości nadanej mu z urodzenia. Musiał przekonać się na własnej skórze, że taki zamach na samego siebie, zawsze kończy się w świecie ognia i lodu. Tam, gdzie wyją wilki i milkną ludzie.
Cokolwiek miałoby to oznaczać.
Ale to nie jest opowieść tylko o imigrantach i ich drogach asymilacji ze społeczeństwem kraju, który wybrali lub musieli wybrać do nowego życia. To również sygnał zjawiska migracji w ogóle, który stal się znakiem współczesnych czasów, w których nie ma już państwa na świecie, niedotkniętego przez falę emigracji lub imigracji, a książka jest próbą nawiązania literackiego dialogu między narodami przyjmującymi imigrantów z tymi ostatnimi, prowadzącego do zrozumienia, porozumienia, kompromisu i współistnienia bez szkody dla żadnej ze stron. Jest jaskółką na polskim rynku wydawniczym w postaci nowej serii Z Innej Perspektywy poświęconej zjawisku migracji, zwiastującą nadejście i u nas (to tylko kwestia czasu!) już nawet nie zjawiska imigrantów, którzy już są i żyją wśród nas (rodzi się już trzecie pokolenie), ale jego powszechności, dostrzegalności oraz pojawienie się literatury pisanej przez tę właśnie grupę społeczną. Ta seria może nas przygotować do odczytania opisów naszych obyczajów i stylu życia nie jako krytyki, ale innego, świeżego, odmiennego spojrzenia na naszą kulturę.
Po doświadczeniach z przyjmowaniem literatury Jana Grossa, jestem pełna obaw, a wiedząc jak mało Polaków czyta, moje obawy są tym większe.
I kim będzie ten, kto się odważy być tym pierwszym „Mohamedem” w Polsce?
Jeszcze słowo o zaskakującej, graficznej oprawie okładkowej tej książki autorstwa Piotra Strojnowskiego, której formę pomysłowego kalamburu ze szczegółami, widać po dokładniejszym przyjrzeniu się jej w zbliżeniu:

 

 

Pomysłowo i adekwatnie oddaje treść tytułu w oszczędnej, ale trafnej symbolice! Lubię takie inteligentne okładki.

 

Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Powieść psychologiczna

Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *