Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Ucho, gardło, nóż – Vedrana Rudan

21 marca 2019

Ucho, gardło, nóż – Vedrana Rudan
Przełożyli Grzegorz Brzozowicz , Janusz Granat , Władysław Szablewski
Wydawnictwo Drzewo Babel , 2004 , 192 strony
Literatura chorwacka

Tym razem nie będzie przyjemnie. Będzie ostro. Oberwie się wszystkim. Mnie również. Wrażliwych proszę o dalsze nieczytanie. Kręcące się w pobliżu dzieci proszę o wysłanie do sklepu po cokolwiek. Zdesperowanych wytrwałych, znających twórczość Vedrany Rudan, o odpowiedź na końcowe pytanie, a pozostałych odważnych o zapięcie pasów.
Jedziemy!
Kiedy w życiu nie znajduje się żadnego powodu, by je kontynuować, kiedy jego jazdy na jałowym biegu, z braku energii, ma się po kokardę, a żółć rozczarowania sięga nozdrzy , wtedy udaje się do specjalisty prostującego skrzywione spojrzenie na świat albo rozedrgane myśli i nerwy, cienkie jak włoski, wycisza się środkami odurzającymi, albo wylewa się nagromadzoną frustrację na wszystko i wszystkich dookoła, albo mówi się – Pierdolę, nie żyję! – i popełnia się samobójstwo.
Tonka, główna bohaterka, pięćdziesięciokilkuletnia kobieta, próbowała trzech ostatnich z wymienionych metod radzenia sobie z połamaną , nie tak do końca tylko przez wojnę, egzystencją. Ostatnia się nie powiodła, więc wspomagając się pierwszą, wyrzygała cały swój żal, pogardę, nienawiść, rozczarowanie, liczne pretensje na Onych, winnych jej stanowi. Nienawidzę! – to było słowo przewodnie monologu. Wszystkich bez wyjątku, a siebie samej przede wszystkim. Oberwało się Chorwatom i Serbom za toczoną wojnę, której sensu przeciętny człowiek nie rozumiał, ale strzelał, bo tak kazali. Amerykanom za obłudę powojennej filantropii, której przyczynę sami wywołali, a także za spisek autozamachu (!?) na WTC. Mężczyznom, którym tylko dupy w głowie i przyzwolenie na kręcenie nimi światem oraz tworzenie prawa dobrego dla nich, ale złego dla kobiet. Kobietom za rozkładanie nóg przed każdym samcem, nieważne jakim , byle był. Murzynom za kolor skóry. Własnej matce i babce za uleganie normom społecznym i wymuszanie ich dziedziczenia na własnych dzieciach. Dzieciom za tchórzostwo i odmóżdżenie. I wielu, wielu innym.
Dostało się i mnie.
Osobie postronnej. Obserwatorce. Komuś Kto Patrzy z Boku, jak określiła mnie Tonka. Dowiedziałam się, że jestem debilką, idiotką, zboczoną, bydlakiem, głupią i wcale nie lepszą od niej. Była przy tym bardzo bezpośrednia. Nie operowała artystycznymi środkami stylistycznymi. Nie zawracała sobie głowy eufemistyczną dyplomacją słowną. Nie używała nawet standardowych słów mowy potocznej. Sięgała po skrajności – przekleństwa i wulgaryzmy. W tym potoku bezładnych poglądów, często sprzecznych, nie było defekacji i kału, nie było nawet robienia kupy. Było sranie i gówno, a jak w nadmiarze rozwolnienia, to obesranie po szyję. Wkładała mi głowę pod swoją, śmierdzącą gazami przemiany materii, kołdrę, palec do swojej pochwy, każąc sprawdzić czy pojawiła się menstruacja, a nos w srom przyjaciółki, bym zobaczyła jej małżeński seks zakończony rozciągłoliterowym orgazmem, po uprzedniej grze wstępnej z wylizywaniem każdego palca u nóg osobno i reszty części ciała. Bez mycia.
I tak do obrzydzenia opisywała mi fizjologię świata, kontaktów międzyludzkich i ciała, z tej najgorszej strony. Dużo wysiłku kosztowało mnie przetłumaczenie języka dozwolonego po godzinie 23., na ten w miarę przystępny, bez ograniczeń wiekowych.
Miałam dosyć!
Dużo jestem w stanie przyjąć na klatę, jak mawiają mężczyźni. Rzygającym frustratom w przypływie miłosierdzia przytrzymam nawet troskliwie głowę , a potem opłuczę twarz, wysłucham wersji życiowych niepowodzeń i jeśli sama nie pomogę, to podsunę adres dobrego psychologa. Bo, jak powiedziała Tonka, czas wojny to taki sam czynnik przelewający kroplę w kielichu goryczy jak czas pokoju. To życie samo w sobie jest stresujące i może być traumą. Ale kiedy taki frustrat specjalnie wyrzyguje się na mnie jak do przydrożnego kosza na śmieci, obwiniając mnie za to, kopiąc mnie mentalnie i degradując do roli cwela i frajera, epatuje swoim nieszczęściem, umieszczając na końcu książki przejmujący obraz z wojny serbsko-chorwackiej, a na stronie autorskiej umieszcza linki – Dzięki prowokowaniu zarabiam pieniądze, nie przebierając przy tym w metodach, środkach i sposobie to…
Jestem w szoku!
Nie osobą szokującą, bo ma do takiej autoterapii prawo, a jak znajdzie słuchających (w oryginale – dających się dymać) to też ich sprawa. Ma nawet do tego własny, osobisty powód, który wyjawiła na skrzydełku okładki:

 

 

Ale tymi, którzy odnajdują w tej książce wspólną płaszczyznę porozumienia. Kobieta wyrzygała się, a zgromadzeni wokół pawia zachwycają się tęczą jego barw! I wcale nie jest ich mało! Ich też nie potępiam, ale jestem tym zjawiskiem zaniepokojona. Nie znalazłam w niej niczego odkrywczego, no może poza świetnym studium klinicznym dla psychologów i psychiatrów i wymarzonym materiałem do monodramu dla aktorów. Tonka też przyznaje się, że to sranie w banie, że plecie jak bez głowy.
Więc w czym rzecz?
W moim proteście przeciwko postawom jakie wywołuje książka, która niczego nowego nie wnosi, nie odkrywa, nie wyjaśnia, nie tłumaczy, nie jest nawet inteligentna w przekazie, ale za to utwierdza w bierności trwania w tym stanie nienawiści i słuszności obranej metody radzenia sobie w życiu – opluwania żrącym jadem, wykorzystuje cierpienia wojenne, wpychając je między dwoje kopulujących (w książce nie ma miłości, nie ma nawet seksu) ludzi, zarażając przy tym agresją i wpływając na obniżenie poziomu kultury języka nawet znanych i uznanych krytyków, a także wydawnictw. Tych którzy powinni stać na jego straży! Bo jeśli nie oni to kto?

 

 

Takim postawom równającym w dół, stanowczo mówię nie!
I proszę mi nie mówić, że to słowo jest w powszechnym użyciu, bo tak krzyczy Kuba Wojewódzki w TV. Spoufalenie się z potencjalnym czytelnikiem, dla którego może ono być „fajnym” haczykiem, jest wyborem ślepej uliczki zakończonej murem, za którym pozostaje już tylko chamstwo oraz czerń z parującymi jelitami na szyjach, przed którą tak plastycznie przestrzegał Henryk Sienkiewicz w Ogniem i mieczem. Wyjmuję wtedy mój autorytet:

 

 

Rozkładam na 168. stronie i osobom oraz instytucjom publicznym przypominam, a zaprzyjaźnionej młodzieży wyjaśniam:

 

 

A wracając do treści książki. Nie odnalazłam w niej wspólnej płaszczyzny, nie poczułam w sobie zjawiska rezonansu i wspólnoty odczuć poza jednym zdaniem Tonki, z którym w zupełności się zgadzam – To zdecydowanie nie moja filiżanka herbaty, jak by to powiedzieli Anglicy i wielcy znawcy języka angielskiego. Wolę przekaz Wojciecha Tochmana i wielu innych reportażystów piszących o bolączkach tego świata.
No i teraz mam dylemat, bo skuszona hałasem (teraz już wiem dlaczego) wokół pisarki i jej twórczości, z rozpędu kupiłam sobie aż dwie pozycje jej autorstwa.

 

 

Niewinnie do tej pory wyglądający kastet na okładce, teraz mnie przeraża. Czytać Miłość od ostatniego wejrzenia czy nie czytać?

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Powieść psychologiczna

Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *