Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Snajper – Howard E. Wasdin , Stephen Templin

21 marca 2019

Snajper: opowieść komandosa SEAL TEAM SIX – Howard E. Wasdin , Stephen Templin
Przełożyli Łukasz Műller , Michał Romanek
Wydawnictwo Znak Literanova , 2011 , 422 strony
Literatura amerykańska

Zabicie najbardziej znanego terrorysty świata Osamy Bin Ladena przez amerykańskich żołnierzy, obiegło niedawno triumfalnie świat medialną falą, a wraz z nią nazwa ich jednostki, którą usłyszałam po raz pierwszy – SEAL Team Six. Miałam prawo nie wiedzieć, bo to elita wśród elit amerykańskich jednostek wojskowych szybkiego reagowania do zadań specjalnych posługująca się niekonwencjonalnymi metodami w operacjach przeprowadzanych na morzu (SEa), w powietrzu (Air) i na lądzie (Land) – w skrócie SEAL, której powierzone misje snajperskie pozostają tajne dla ogółu społeczeństwa, dla rodzin snajperów, a nawet dla innych SEALsów. O stopniu tajności jednostki Team Six w strukturach wojskowych SEAL niech świadczy fakt, że bohater wspomnień tej książki dowiedział się o jej istnieniu dopiero w momencie przynależności do SEALsów. To dlatego też nie zdawałam sobie sprawy, że niedawno oglądany przeze mnie świetny film Helikopter w ogniu w reżyserii Ridleya Scotta, będący ekranizacją akcji próby pojmania Aidida w somalijskim Mogadiszu, był militarną opowieścią również o SEALsach. Nie przypuszczałam wtedy, że będę mogła o tej trzymającej w napięciu akcji usłyszeć bezpośrednio, w szczegółowej i dramatycznej relacji dzień po dniu, od uczestnika tych wydarzeń – Howarda Wasdina. Autora tej książki i jednocześnie jednego z najlepszych snajperów SEAL Team Six, napisanej piórem Stephena Templina, który „wojskowym” językiem, suchym, konkretnym, faktograficznym, w opisach misji pozbawionym emocji, bez wnikania w szczegóły niemające wpływu na przebieg wydarzeń, bez ubarwień, bez zbędnych ozdobników językowych, niczym karabin maszynowy wyrzucający krótkie zdania opisujące sceny akcji przyjemnie podnoszące mi adrenalinę, opowiedział kim są tajemniczy SEALsi, jaką drogę musiał pokonać, by stać się operatorem jednostki elitarnej, jak pogodził pracę w niej ze światopoglądem człowieka wierzącego, dlaczego jego małżeństwo nie wytrzymało konkurencji z wykonywanym przez siebie zawodem i dlaczego wymuszony powrót do cywila (trzykrotny postrzał w nogi) doprowadził go do depresji.
Nie ukrywam, że snajper zawsze kojarzył mi się z zaprogramowaną maszyną do zabijania i wykonywania z góry wydanych rozkazów, bez możliwości ich osobistych, subiektywnych osądów. Autor miał świadomość, że takich ludzi jak ja, jest większość, a książka stanowi okazję do obalenia mitu o ślepym instynkcie zabijania i do pokazania osobowości snajpera szkolonego według zasady – najbardziej udana akcja to ta zakończona sukcesem i brakiem trupów. I żeby nie być gołosłownym, dokładnie opisuje długoletni system morderczych, skrajnie wyczerpujących (to nie jest określenie na wyrost) szkoleń , podczas których niejeden kandydat tracił zdrowie, a nawet życie, kierujących się zasadą – im więcej potu na treningach, tym mniej krwi w boju, działających jak ostre, bezwzględne, bezduszne sito w myśl kolejnej zasady – Orłów przeszkalamy, resztę wypieprzamy.
Autor w momencie zakwalifikowania się do SEALsów miał 30 lat!
Był wśród najlepszych, dla których team był rodziną, misje pasją, wojsko powołaniem, ostracyzm ze strony kolegów z grupy karą gorszą niż ból fizyczny, a życie wartością bez oporu oddawaną za powierzoną sprawę i ojczyznę. Ukochaną Amerykę i jego przywódcę, który niestety potrafił być nielojalny i zawieść zaufanie w imię poprawności politycznej lub populizmu wyborczego, dla którego popularność polityczna jest ważniejsza niż życie Amerykanów. To ostre oskarżenie z ust SEALsa pod adresem polityki prowadzonej przez Bila Clintona, ale to także jeden z mniej przyjemnych aspektów pracy operatora, z którym musiał się pogodzić. Jak i z tym, że media nieraz krzywdząco oskarżały ich o morderstwa, opierając się na błędnych przesłankach i niedostatecznej wiedzy wojskowej. A także pogodzenie się z faktem, że w większości wypadków ich oddanie, poświęcenie i patriotyzm nadal będą pozostawać w ukryciu. Może dlatego miejscami tę opowieść odbierałam jako mniej lub bardziej dyskretne dowartościowywanie się w moich oczach, mocno widoczne zwłaszcza w bezpośrednich zdaniach – Możecie nam przez cały rok codziennie stawiać piwo, frajerzy. Zobaczcie, czym zajmowali się prawdziwi mężczyźni, kiedy wy zostaliście w domu robić prawko. Nooo, męska część czytelników może czuć się lekko poirytowana takimi uwagami, ale ja, słaba płeć, jestem do tego przyzwyczajona i nie widziałam w tym nic z pychy. Po pierwsze mężczyźni tak mają, a po drugie TACY MĘŻCZYŹNI mają za sobą czyny, w pełni i jak najbardziej słusznie dające im prawo do takiego zachowania. Dla mnie to był krystaliczny testosteron wyciśnięty z krwią, potem i łzami z męskiego ciała i umysłu. W przeciwieństwie do wymyślonych superbohaterów z filmów akcji czy sensacyjnych powieści, realnie istniejących. I tylko żal, że tak rzadko mam okazję być w umysłach takich ludzi, mogąc poznać tajniki i obszary ich działania, z ich komentarzami i mając jednocześnie świadomość, że autor ujawnił niewielki procent posiadanej wiedzy. Tyle na ile zgodził się Departament Obrony USA. To widać nawet po publikowanych w książce fotografiach, na których twarze większości osób są zasłonięte czarnym kwadratem i niewielkiej ilości, ograniczonej do najbardziej znanych opinii publicznej, opisów akcji. Resztę chowa mrok tajemnicy. Tak ma być i niech tak zostanie. Dla skuteczności działań jednostek elitarnych i bezpieczeństwa wielu ludzi.
Najlepsza książka-afrodyzjak w moim czytelniczym życiu.

Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.

 Nie zdawałam sobie sprawy, że te pozornie lekkie zjazdy na linie z unoszącego się nad ziemią helikoptera, to precyzyjna i bardzo niebezpieczna operacja dla żołnierzy, o której Howard Wosdin opowiada tak: Linowy chwyta linę i zjeżdża po niej jak po rurze strażackiej, z tą różnicą, że komandos SEAL ma na sobie ekwipunek o wadze 45 kilogramów. Musi się mocno trzymać, żeby nie rąbnąć z impetem o ziemię, ale z drugiej strony nie chce spowalniać chłopaków zjeżdżających za nim. Jego rękawice dosłownie dymią, gdy zsuwa się w dół. Przy źle skoordynowanej akcji ostatni zjeżdżający skręca kark.

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Fakty reportaż wywiad

Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *