Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Odwlekane porządki – Marcin Borkowski

21 marca 2019

Odwlekane porządki – Marcin Borkowski
Wydawca Lampa i Iskra Boża , 2016 , 202 strony
Literatura polska

Lubię takie historie, ale nie lubię, gdy odczuwam po nich niedosyt!
Opowieści o miejscach, miastach i ludziach je zamieszkujących zawsze mnie pociągały. Są dla mnie jak rzeka – szeroka i leniwie płynąca. Z przyjemnością usiadłam nad jej brzegiem razem z narratorem, licząc na powieść. I to był mój błąd. Powinnam wziąć sobie do serca informację, a dla mnie ostrzeżenie, widniejącą na okładce tytułowej książki, że to opowieść. A taka rządzi się swoimi prawami, które niekoniecznie muszą mnie się podobać.
Narrator niczym niezaangażowany obserwator zrelacjonował mi skutki odwlekanych porządków (stąd tytuł) w jednym z żoliborskich mieszkań. Stare budynki, mury, meble, dokumenty zapomniane, a odkryte na nowo, tylko czekają na ujawnienie niejednego sekretu z przeszłości. W tej opowieści przydarzyło się to dwóm mężczyznom, którzy w nieużywanym pomieszczeniu, w mieszkaniu pamiętającym czasy przedwojnia, okupacyjne, a potem powojenne, odkryli bardzo ważny dokument, mający wpływ na tożsamość jednego z nich.
Ale to niejedyny tajemniczy wątek.
Kolejnym była historia śmierci dwóch uczniów w czasach PRL. Współczesne dochodzenie bohaterów kto jest kim, kto kogo i kto z kim, a przede wszystkim dlaczego – było tą zagadką, której chęć wyjaśnienia nadawała kierunek i tempo rozwoju akcji, skutecznie skupiając na sobie moją uwagę. To wokół niej narastała fabuła, ale przez pryzmat losów ludzi mniej lub bardziej związanych z warszawską dzielnicą. Osób tworzących te historie o różnych krewnych i kuzynach, kto był kim, jak się do siebie miały różne ciotki i wujkowie, kto był czyim bratem rodzonym, a kto przyrodnim, które z przewijających się nazwisk były panieńskimi, a które po mężu, kto mieszkał na Woli, a kto na Pradze, kto był poważnym przedsiębiorcą, a kto handlował kalesonami na bazarze Różyckiego. I najważniejsze – kto i dlaczego zabił?
Stąd wielość bohaterów.
Trudno było mi się połapać w tych koligacjach, mimo że autor dbał o podsuwanie skojarzeń identyfikujących postać lub umiejscowienie jej w rozwijających się linearnie, równolegle lub retrospekcyjnie historiach. Dołączył nawet mapkę Żoliborza, aby mi to ułatwić. Mimo to, czasami musiałam zwolnić czytanie, by skojarzyć nazwisko z profilem postaci. Trudność tę sprawiał charakter i sposób prowadzenia narracji. Opowieść miała charakter relacji dobrego znajomego, świetnie zorientowanego w opisywanych przez siebie wydarzeniach, który dynamicznie przemieszczał się w przestrzeni i w czasie, wymagając tego samego ode mnie. Nie pamiętał, że wszystko o czym mi opowiadał, było dla mnie nowe. Sekwencje zmieniających się miejsc i realiów od przedwojnia poprzez wojnę i czasy PRL aż do czasów teraźniejszych narzucało zawrotne tempo fabuły i dynamikę jej wydarzeń. Wielość postaci bez rozbudowanych portretów psychologicznych, bez wnikania w ich świat emocjonalny, pozbawiało mnie czasu na dobre zapoznanie i oswojenie się z nimi. Na zaprzyjaźnienie się. O przywiązywaniu się lub o utożsamianiu się z którymkolwiek, nie było mowy. Wszystko to sprawiało, że miałam przed sobą relację w formie opowieści.
To nie jest złe.
Można i tak. Jednak dostrzegany potencjał (bardzo dobry warsztat literacki) i pokłady możliwości (ciekawy i ogromny świat wyobraźni) do stworzenia rozbudowanej powieści kryminalnej, historycznej albo społeczno-obyczajowej wywoływał we mnie żal i poczucie utraty niewykorzystanej możliwości. Skąd wiem? Bo elementy wszystkich wymienionych rodzajów powieści autor zawarł, dobrze spożytkował, czyniąc z nich jednak misz-masz. Jestem przekonana, że ta opowieść żoliborska mogła z powodzeniem być ukierunkowana na jeden rodzaj. A tak – za dużo „obyczajowości” na kryminał, a za mało na jakąkolwiek inną powieść. Szybko, skrótowo, sprawozdawczo, aż chciałoby się narratora zatrzymać i poprosić o rozwinięcie myśli, o poczekanie, o oddech. Aż chciałoby się na autora nakrzyczeć za marnowanie potencjału na relację/opowieść zamiast na powieść. I chciałoby się zemścić na autorze i ograniczyć się do uwag osób, które poprosił o opinię, a co zawarł w Zstępniaku na końcu książki – „fajne”, „mhm”, „no no”, żeby też poczuł niedosyt. Ale czytelnikowi raczej to nie wypada.
Czytelnik musi się teraz sam zmagać z niedosytem.

Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Powieść społeczno-obyczajowa

Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *