Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Niezłomny – Laura Hillenbrand

21 marca 2019

Niezłomny: opowieść o przetrwaniu, sile ducha i wybawieniu – Laura Hillenbrand
Przełożyła Anna Sak
Wydawnictwo Znak Literanova , 2011 , 440 stron
Literatura amerykańska

Tych wszystkich zachęcających opisów umieszczonych z przodu i z tyłu książki, mogłoby dla mnie nie być. Wystarczyła mi tylko ta jedna opinia, te dwa zdania wypatrzone u góry okładki, napisane przez reportażystkę, której pióro bardzo sobie cenię:

 

 

Po tej rekomendacji wiedziałam, byłam przekonana, że przede mną dobra literatura oparta na faktach. Jak się później okazało, pomyliłam się tylko w doborze określenia. Ona nie była „dobra”, ani nawet „bardzo dobra”.
Ona była…
I tu zabrakło mi słów. Ale jakiego słowa musiałabym użyć, które pomieściłoby w sobie jednocześnie takie określenia jak – wyjątkowa, porywająca, pochłaniająca, zdumiewająca i zaskakująca. Nie ma takiego, bo i takich życiorysów jest niewiele, by mogło ono powstać, stając się powszechnym w użyciu.
Już na samym początku, w prologu, zostałam rzucona na bezkresną wodę Oceanu Spokojnego, gdzieś między Hawajami a Wyspami Gilberta (można zajrzeć do wirtualnej książki, do której dołączono mapę), razem z głównym bohaterem Louisem Zamperinim. Celowniczym bombowca amerykańskiej armii, który właśnie przeżył katastrofę lotniczą podczas misji poszukiwawczej zaginionego poprzedniego dnia samolotu. Usilnie próbował nie utonąć, walcząc z wodą, kablami i ratując się dzięki tratwie, będącej w wyposażeniu samolotu.
Czy mogło być gorzej?
Mogło, kiedy nad tratwę nadleciały japońskie bombowce, otwierające do rozbitka ogień.
Czy mogło być jeszcze gorzej?
Mogło, gdy Louie (tak nazywali go najbliżsi i przyjaciele) zanurkował pod tratwę, szukając ochrony, prosto w krążące stado, tylko czekające na taką okazję, rekinów.
Czy mogło być jeszcze gorzej?
Mogło, kiedy kilka tygodni później, trafił do piekła, w którym zatęsknił do tratwy i oceanu z rekinami…
Jak się potem okazało, 47 ekstremalnych dni dryfowania, było tylko jedną z odsłon zdumiewającego życia Louisa Zamperiniego, znanego w USA przede wszystkim z lekkoatletycznych rekordów sportowych w biegach na średnich dystansach. Człowieka , który stał się legendą za życia. Legendą zbudowaną na doświadczeniach, zbierających śmiertelne żniwo wśród innych ludzi.
Ale zanim autorka tej powieści biograficznej, pozwoliła mi dojść do tej sceny z prologu, rozegranej 23 czerwca 1943 roku, cofnęła mnie do jego dzieciństwa i młodości, do rodziny włoskich emigrantów, zaczynających nowe życie w amerykańskim kraju. Do rodziców, którym systematycznie dostarczał najbardziej niechcianych i niepożądanych emocji wynikających z jego niespokojnego, zbuntowanego charakteru. Chłopca, który wszczynał bójki, prowokował awantury, kradł, popijał i palił, uciekał z domu i żył według jednej zasady – narozrabiać, a potem wiać, jak szalony! To ostatnie określenie pasowało do niego najbardziej. Wzmocnione sprytem, pomysłowością, odwagą i optymizmem, staną się kapitałem ratującym go z późniejszych opresji.
Tę niespożytą i nieokiełznaną energię, którą współcześni psychologowie zdiagnozowaliby jako ADHD, jego brat Pete skierował na grunt sportowy, „skazując” go na los olimpijczyka. Tak bardzo dobrze zapowiadającą się karierę przerwała wojna. Louie trafił do amerykańskich Sił Powietrznych Armii. Przeżył niejedną bitwę powietrzną, w których po tysiąckroć powinien stracić życie, a rozbił się podczas zwykłej misji poszukiwawczej. Jego dryfowanie na tratwie, zakończyło się pojmaniem przez wojsko japońskie i zesłaniem do obozów. O gehennie trwającej ponad dwa lata w czterech japońskich obozach jenieckich takich, jak ten na wyspie Omori,

 

 

opowiedział autorce tej książki podczas 75 rozmów, która odnalazła jego historię również we wspomnieniach olimpijczyków, byłych jeńców oraz lotników, japońskich weteranów, a także rodziny i przyjaciół z kraju, w dziennikach, listach, esejach i telegramach (…) w dokumentach wojskowych i na niewyraźnych fotografiach, w nieopublikowanych wspomnieniach zagrzebanych w szufladach biurek, w stertach pisemnych oświadczeń żołnierzy i materiałów z procesów o zbrodnie wojenne, w zapomnianych dokumentach znajdujących się w archiwach tak odległych miast jak Oslo czy Canberra. Dzięki tak wielu źródłom potwierdzającym i uzupełniającym opowieść Louisa, powstał niezwykły dokument – pasjonująca księga życia jednego człowieka, którą autorka pisała siedem lat, a ja pochłonęłam w dwa dni. Emocje jakie mi towarzyszyły podczas czytania, zmuszały mnie do głośnych komentarzy w drodze po herbatę i z powrotem, rzucanych otoczeniu. Nie interesowało mnie, czy ktoś je słucha. Nie miałam czasu. Louie na mnie czekał. Dopiero potem zdałam sobie sprawę, ile emocji nagromadziło się we mnie podczas towarzyszenia Louiemu w drodze przez japońską, obozową Golgotę (to nie jest określenie na wyrost!), kiedy podczas sceny wyzwolenia amerykańskich jeńców, uradowana krzyknęłam – Louie jest wolny!, po czym na widok spadającej żywności prosto z nieba, popłakałam się razem z jeńcami.
Wtedy z kuchni dobiegło mnie pytanie – Przeżył?
A jednak ktoś słuchał i śledził te moje relacje.
Tak, przeżył – odpowiedziałam z ogromną ulgą. Przecież bez takiego zakończenia, nie powstałaby ta książka, ale…
Co to było za życie?
Koszmar przeżytych lat w niewoli, katowania przez psychopatycznego komendanta obozu, prześladował go zarówno w snach, jak i na jawie, jeszcze długo po powrocie do domu. Dla niego wojna jeszcze się nie skończyła, bo przed nim była ostatnia walka – o siebie.
I był w tym niezłomny do końca!
Życie tego wyjątkowego człowieka, to nie jedyny bohater tej powieści. To również niezwykłe kulisy organizacji olimpiady w Berlinie w 1936 roku z ciekawym epizodem osoby Hitlera w tle, historia II wojny światowej na Oceanie Spokojnym, dzieje amerykańskiego sportu lekkoatletycznego i przede wszystkim opis systemu obozów jenieckich stworzony przez Japończyków. Autorka w dyskretny sposób poszerzała o te konteksty wspomnienia bohatera, po to, bym mogła zrozumieć sens rozgrywających się scen i wydarzeń. Zawsze pełnych stopniowanego napięcia i skrajnych emocji od nienawiści do euforii. Czułam głód zmuszający do zastanawiania się nad jadalnością butów, ból łamanych kości, żar palącego skórę słońca, mróz ujemnych temperatur, smród ekskrementów i gnijących ran, powiew śmigających pocisków i metaliczny posmak amalgamatowych plomb w ustach wywołany przez radioaktywną falę znad Hiroszimy. Nic dziwnego, że zdarzało mi się pochylać głowę nad stronami, by nabrać sił psychicznych do dalszego czytania. Scen walki gołymi rękami jednego człowieka z kilkoma rekinami, nadal nie potrafię sobie wyobrazić.
Slogan – życie człowieka jest jak księga – w tym przypadku nie jest pustosłowiem. Można nim obdzielić kilka osób i napisać Zupę z trawy (Zhang Xianliang), Dywizjon 303 (Arkady Fiedler), Ponad ludzką miarę (wspomnienia zbiorowe), Życie Pi (Yann Martel) i dziwić się, że bohaterowie tych powieści przeżyli. Chociaż w ostatnim przypadku, dziwi mniej, bo to tylko postać literacka.
Można też tymi wszystkimi zabójczymi doświadczeniami obdarzyć jedną osobę, dołożyć jeszcze trochę skrajnego survivalu i szukać słowa na fenomen człowieka, który wyszedł z nich zwycięsko.
Niezłomny – to adekwatne określenie i odpowiedni tytuł.
Najbardziej ekstremalna z najbardziej ekstremalnych powieści biograficznych i autobiograficznych, jakie czytałam w życiu.

 

 

A to bohater, który w wieku 81 lat odkrył przyjemność jazdy na deskorolce.

 

Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.

 

 

A tak opowiada o książce ten trailer. Jak przeczytałam na okładce – Prawa do adaptacji filmowej Niezłomnego zakupiło studio Universal.

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Biografie powieść bograficzna

Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *