Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Na samym dnie – Günter Wallraff

21 marca 2019

Na samym dnie – Günter Wallraff
Przełożył Ryszard Turczyn
Wydawca Agora i Narodowe Centrum Kultury , 2014 , 296 stron
Seria Biblioteka Gazety Wyborczej , podseria Reporterzy Dużego Formatu
Literatura niemiecka

Reportaż wcieleniowy pokochałam dzięki Antoniowi Salasowi. Stał się dla mnie najbliższym prawdy sposobem opisywania rzeczywistości, chociaż najbardziej niebezpiecznym dla reportera. Bez względu na czasy, ustrój i miejsce zbierania materiału.
Ta pozycja jest tego dowodem.
Po pozycji Ja, terrorysta wydawało mi się, że nikt nie przebije Antonia Salasa stopniem narażania utraty zdrowia i życia w walce o prawdę. O moje prawo do wiedzy. Teraz wiem, że pisanie o życiu gastarbeiterów w kapitalistycznym RFN w pierwszej dekadzie lat 80. niosło dokładnie te same zagrożenia. Brzmi nieprawdopodobnie, bo przecież Zachód w tamtych czasach dla Polaków był krainą mlekiem i miodem płynącym – wolność, możliwości i pełne półki w sklepach. Wielu próbowało z tych wartości skorzystać, emigrując do ziemi obiecanej. I właśnie o tych cudzoziemcach, uchodźcach i imigrantach, przede wszystkim ekonomicznych, autor tej książki, niemiecki dziennikarz, postanowił napisać reportaż. By dotrzeć do sedna prawdy, odrzucił reportaż klasyczny. Postanowił zbierać materiał, wcielając się w jednego z cudzoziemców.
Dosłownie.
Zdjął okulary. Założył bardzo ciemne soczewki kontaktowe. Do własnych, przerzedzonych włosów, przypiął czarną treskę. Niemiecki język ojczysty zastąpił „gastarbeiterską niemczyzną”, opuszczając końcówki, przestawiając szyk wyrazów w zdaniu i używając łamanego dialektu kolońskiego.

 

Z Niemca przeobraził się w rodowitego Turka, w którym własnego syna nie poznała jego matka.

 

W ten sposób osiągnął postawiony sobie cel – dobrowolnie skazał się na zepchnięcie na margines społeczny, uzyskując pozycję wyrzutka i ostatniego śmiecia, który podejmie się każdej pracy. Każdej, jaka przyszłaby mi do głowy. Na dodatek najcięższej, najbrudniejszej, najmniej płatnej i nielegalnej. Bez ubezpieczenia, umowy i ochrony prawnej. Okazało się, że moja wyobraźnia, co może robić taki zdesperowany człowiek, była zbyt uboga. Nie wliczyłam w jej określenia tego, o czym się nie mówiło głośno lub ukrywało – pewność utraty zdrowia i wysokie ryzyko śmierci. Ale o tym przekonałam się później. Na etapie przygotowawczym autora do wejścia w niemieckie społeczeństwo lat 80., jeszcze nie wiedziałam, jak głębokiego dna moralnego będziemy sięgać razem. Jeszcze nie dopuszczałam do siebie ostrzegającej treści ostatniego zdania ze wstępu Lidii Ostałowskiej – Czytając „Na samym dnie” nie bójmy się emocji.
Było dużo gorzej, a raczej dużo głębiej.
Wbrew tytułowi tego dna nie osiągnęliśmy z autorem z jednego powodu – na każdym etapie podejmowanej pracy mógł się wycofać i zrobił to w kilku przypadkach, kiedy brnięcie w rzeczywistość cudzoziemców zagroziło jego zdrowiu lub życiu.
Wycofać się nie mogli jego bohaterowie.
Szli dalej, już bez niego. Kres ich dna znali tylko oni. Często była to śmierć. Zarówno ta nagła w wyniku wypadku lub na raty, powolna, na skutek warunków pracy. Ale już ten kres, to dno, które pokazał – przerażało. Jak sam napisał – Do dziś zresztą nie wiem, j a k prawdziwy obcokrajowiec radzi sobie z codziennymi upokorzeniami, z oznakami wrogości i nienawiści. Wiem już natomiast, c o przychodzi mu znosić i jak daleko można się w tym kraju posunąć w pogardzie dla drugiego człowieka. Z własnego doświadczenia wiem, j a k cudzoziemcy radzą sobie lub nie radzą z emocjami, ale materiał potwierdzający drugie zdanie cytatu przesunął moją granicę dna dużo głębiej. Nie będę opowiadała, co przeżył i jakim cudem przeżył to doświadczenie (zresztą nie jedyne w jego karierze zawodowej), po którym pozostały mu stany lękowe i depresyjne, przewlekły nieżyt oskrzeli, ropiejące dziąsła i ogólne osłabienie organizmu. To trzeba samemu przeczytać, bo reportaże są bardzo gęste od informacji i emocji przekazywanych również poprzez przytaczane, liczne dialogi oraz często cytowane, dyskryminujące napisy pozostawiane w szatni, toaletach czy na murach. Napiszę tylko, że autor podjął pracę w McDonald’s, w zakładach azbestowych (tutaj wycofał się po raz pierwszy), na budowie,

 

jako kierowca przedsiębiorcy (mistrzowsko obnażył mentalność kapitalisty),

 

i to, co przeraziło mnie najbardziej – jako probant czyli „królik doświadczalny” (tutaj wycofał się po raz drugi) w instytucie doświadczalnym przemysłu farmaceutycznego.

 

Motto poprzedzające rozdział o tych ostatnich doświadczeniach, skopiowany ze ściany domu – Nigdy więcej doświadczeń na zwierzętach – bierzcie Turków! – w mojej naiwności początkowo uznałam za żart.
W tej książce wszystko było na serio (a zawłaszcza „żarty” z cudzoziemców), chociaż często przybierało formę absurdu lub groteski. Był moment, w którym zastanawiałam się, czy czytać dalej, tak bardzo przytłoczyła mnie bezsilna wściekłość.
Doświadczenia, jakie zebrał autor jako robotnik, poszerzył o kontekst społeczny, szukając oparcia psychicznego i duchowego w niemieckim Kościele katolickim, wybierając trumnę w zakładzie pogrzebowym, a także inscenizując zatrudnienie Turków w elektrowni jądrowej przy usuwaniu awarii, przy obopólnej wiedzy pracodawców, że skazują ich na śmierć w wyniku choroby popromiennej. Ten obraz niemieckiego kapitalisty, odartego z oficjalnych postaw i masek, dla którego liczył się tylko zysk i takie pojęcia jak – ”forsa”, „gotówka”, „na rękę” i „wolne od podatków”, autor sprowadził do jednego wniosku podsumowującego jego rodaków w wywiadzie z 2013 roku umieszczonym również w książce, a które mnie zmroziło – I jeśli dotychczas, wyłączając próby czynione w okresie Trzeciej Rzeszy (…), nie przerabia się ludzi na mydło, to dzieje się nie z jakichś tam względów humanitarnych, tylko dlatego, że to się po prostu nie opłaca.
Obraz emigranta, na który składały się losy i tragiczne historie konkretnych ludzi, był obrazem niewolnika bez jakiegokolwiek prawa. Ludźmi jednorazowego użytku, robotnikami do szybkiej wymiany, bezimiennymi wpuszczanymi do środka pracującej maszyny, którzy ginąc w niej, wchodzili w „koszty produkcji” i produkowany towar – to ostatnie dosłownie. Istotami do dyspozycji kapitalisty w społeczeństwie (łącznie z Kościołem katolickim) negatywnie i wrogo nastawionym do mniejszości tureckiej. To także odważne oskarżenie Niemców o obłudę moralną, rasizm, nazizm, bezmyślność i dobrobyt osiągnięty na pocie i krwi tysięcy Turków oraz wykorzystującej ich machiny stworzonej przez przemysłowców i zwykłych bandytów – jak pisze w posłowiu Bartosz T. Wieliński.
Mnie się nasuwa dosadniejsze wyrażenie – mięso do przemiału.
Na Zachodzie publikacja stała się wydarzeniem literackim i społecznym oraz początkiem drogi procesowej wytoczonej autorowi przez wymieniane w reportażu firmy. W Polsce, ukazując się w 1988 roku, wzbudzała podejrzenia o manipulację propagandową komunistów.
Czy był sens wydawać ją ponownie, teraz?
To pytanie cały czas zadawałam sobie, towarzysząc w drodze człowiekowi poniżonemu i upodlonemu, dopóki nie przypomniałam sobie o losach Polaków we włoskich obozach pracy. Zdałam sobie sprawę, że ta pozycja jest jak najbardziej aktualna. Twarz i mentalność kapitalisty nie zmienia się nigdy, przesuwają się tylko granice chciwości (zawsze progresywne), skala wyrafinowania (zawsze poszerzająca się) metod wyzysku (zawsze mnożące się) oraz obszary eksploatacji (wystarczy przeczytać Niewolnice władzy Lydii Cacho). Krwiożerczość kapitalizmu może hamować permanentne obnażanie jej skali. Mówienie prawdy, uświadamianie społeczeństwu, że napis na kosmetyku – nie testowano na zwierzętach – może równie oznaczać – ale na ludziach tak.
To dlatego takich Wallraffów czy Salasów powinno być przynajmniej po jednym w każdym kraju (czy my w Polsce mamy takiego? – będę wdzięczna za wskazanie), bo nastały czasy, w których dziennikarze stają się bohaterami niczym żołnierze na polu walki, oddającymi za prawdę i moje prawo do niej, swoje zdrowie i życie. To dlatego reportaż wcieleniowy nie jest dla mnie aktem brawury, ryzykanctwa czy głupoty (jak dyskredytują go jego przeciwnicy), ale nową, skuteczniejszą bronią w coraz bardziej zaciętej walce o bezmyślność/świadomość społeczeństwa konsumpcyjnego.
Bronią tylko dla wybranych.

Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Fakty reportaż wywiad

Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *