Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Londyński bulwar – Ken Bruen

21 marca 2019

Londyński bulwar – Ken Bruen
Przełożyła Magdalena Koziej
Wydawnictwo G+J Książki , 2011 , 256 stron
Literatura irlandzka

Styl prozy Bruena jest zabójczy jak kula w łeb i zazdrości mu go wielu pisarzy gatunku noir – przeczytałam na okładce, która postaciami znanych aktorów przyciągnęła moją uwagę. Chociaż to większa zasługa Keiry Knightley, której grę uwielbiam niż Colina Farrella. Użycie słowa „noir”, w tym słownym wabiku zamiast „czarny” oraz wykorzystanie kadru z filmu zrealizowanego na podstawie tego kryminału, zamiast tradycyjnej grafiki komputerowej, w moim przypadku, było bardzo dobrym sposobem na skuszenie mnie do jego przeczytania. Nic tak mnie nie odstrasza jak krzyk – Czarny kryminał w stylu Chandlera! To zostawiam koneserom powieści z atmosferą trącącą myszką. Ja lubię oglądać w kryminałach współczesne mi czasy i jego problemy, a jeśli jeszcze pisarz potrafi klasyczną kanwę gatunku ubrać w bliską mi współczesność, to wiem, że przede mną kilka godzin dobrej rozrywki.
Ken Bruen potrafi robić to świetnie i słowa zazdrości wyrażone na okładce, nie są bezpodstawne.
Był więc w tej powieści główny bohater, Mitchell, skłócony z całym światem, który właśnie opuścił po trzech latach więzienie, tracąc w nim czas współczucie i zdolność dziwienia się, w zamian zyskując pewność, że musi zmobilizować wszystkie siły, by tam nie wrócić. W tym postanowieniu miał przed sobą najprzebieglejszego przeciwnika – życie, które ustawicznie i niestrudzenie, w postaci dawnych „przyjaciół”, przypominało mu gorzką, ale prawdziwą myśl – Wszystkie problemy człowieka biorą się stąd, że nie potrafi siedzieć w pokoju i nic nie robić. Efekt walki o życiowy wniosek był taki, że w kilkanaście godzin po odzyskaniu wolności w kieszeniach miał heroinę, pistolet i pół paczki kokainy, a w głowie jasne przekonanie – Czegóż więcej można pragnąć nocą w Londynie?
Był w tej opowieści obraz otaczającej Mitcha brutalnej rzeczywistości londyńskiego świata przestępczego walczącego o wpływy, o władzę i pieniądze z handlu narkotykami i seksem oraz z wymuszania haraczy. Pełnego upalonej, nudzącej się młodzieży, dla której jedyne przerywniki w tym ciągu bezcelowego życia to więzienie aborcja samobójstwo.
Był też policjant, który wpadał prewencyjnie do Mitcha na irytujące zapoznawczo-rozpoznawcze pogawędki.
Był również, oprócz biedy londyńskich dzielnic pełnych nielegalnych imigrantów, blichtr londyńskiego bulwaru i majętnych ludzi, u których Mitch w mocnym postanowieniu nowego życia z dala od kłopotów, zatrudnił się jako człowiek od wszelkiego rodzaju domowych napraw i konserwacji.
Była też femme fatale. Bogata, podstarzała aktorka, o zapomnianej sławie, ale z bardzo dobrze utrzymanym ciałem, u której Mitch znalazł pracę i wbrew rozumowi, ale nie wbrew ciału, zawsze ciepłe łóżko.
Była także nieprzewidywalna intryga wciągająca od pierwszej strony i proroczego zdania – To, co ci się zdaje nieważnym, odosobnionym incydentem, uruchamia ciąg zdarzeń, jakiego nigdy byś się nie spodziewał. Jesteś przekonany, że dokonujesz jakiś wyborów, a tymczasem dopasowujesz tylko elementy z góry określonej całości. Mitch dokonywał wyborów, a ja skwapliwie układałam mozaikę ich efektów działania, łudząc się, że będę sprytniejsza i przebieglejsza od autora. Nic z tego! Finał wydarzeń zaskoczył mnie tak samo, jak Mitcha.
I były oczywiście dialogi ociekające złośliwą ironią, a właściwie, gdyby pominąć niewiele scen opisowych i komentarze sytuacji (też zresztą ironiczne), zostałby jeden wielki dialog , w którym gęstość cynizmu przypadająca na jedno zdanie przyklejała mi podczas czytania mimowolny półuśmiech na twarzy. Miałam poważne podstawy do obaw, ze mi tak zostanie i zacznę gadać jak Mitch!
Wszystkie te cechy klasycznego, czarnego kryminału, ubrane w realia moich czasów stworzyły celny, bezlitosny, przerażający, bolesny, miażdżący i niestety bardzo realny obraz współczesnego Londynu. Autor posunął się dalej w tej projekcji. Przewrotnie zasugerował, że po zamknięciu książki, przedstawiony przez niego fikcyjny świat nie zniknie. Będzie trwał nadal obok mnie, tkwił w rzeczywistości jak bolesny wrzód. Mitchell był oczytanym człowiekiem. W więzieniu miał czas na pochłanianie książek (jedna-dwie dziennie!) i to one kojarzyły mu się z przeżywanymi scenami, widzianymi przedmiotami czy obserwowanymi zachowaniami ludzi. Często powoływał się na tytuły powieści i ich autorów, mieszając fikcję z realnością, a życie z grą aktorską. Pisarz natomiast układ samej powieści z przedstawieniem teatralnym, dzieląc ją na trzy części – Przedstawienie, Kurtyna zapada i Akt końcowy.
Kto by pomyślał, że kryminał może zawierać takie przesłanie – Życie to teatr, ludzie to aktorzy, a fikcja to rzeczywistość. Ale to już było! – mogłabym powiedzieć, dodając zaraz – może i było, ale nie w takim stylu, gdzie ostry jak skalpel i precyzyjny jak laser humor czyni życie mniej demonicznym. To najmocniejsza strona tego kryminału.

Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.

Moje wrażenia spisałam dla portalu Zbrodnia w Bibliotece.


 Może w filmie Collin Farrell spełnił się w głównej roli, ale w książce nie potrafiłam sobie go wyobrazić jako Mitcha.

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Kryminał sensacja thriller

Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *