Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

„Lebensborn” czyli źródło życia – Roman Hrabar

21 marca 2019

„Lebensborn” czyli źródło życia – Roman Hrabar
Wydawnictwo Śląsk , 1976 , 256 stron , wyd.2 poszerzone
Literatura polska

Ależ zażarta walka toczyła się kiedyś o prawdę o Lebensborn!
O jego zadania, rolę, przeznaczenie i istotę funkcjonowania. Ba! W ogóle o jego fakt istnienia. Szczególnie w zakresie domów kopulacyjnych nazywanych Begattungsheime.
Dowodem na to jest ta pozycja sprzed prawie 40 lat.
Dostarcza nie tylko niepodważalne fakty, niezbite dowody na świadomą i przemyślaną działalność Lebensbornu, ale również pokazuje trudny proces udowadniania nazistom zbrodniczej działalności w ramach polityki i higieny rasowej, w których Lebensborn było jednym z narzędzi tworzenia rasy panów, a po wybuchu wojny ze Związkiem Radzieckim, zbrodni przeciwko ludzkości. Akt programowy, który autor dokładnie analizuje, określa Lebensobrn jako „Źródło życia” (Born das Lebens), z którego ma wyjść doborowa młodzież, wartościowa ciałem i duchem elita przyszłości w myśl motta statutowego – Święta nam będzie każda matka dobrej krwi. Po wojnie naziści bronili nie tyle siebie, co dobrego imienia stowarzyszenia, bo jako takie było zarejestrowane według ówczesnego prawa niemieckiego, mając za sobą sporą grupę sprzymierzeńców i zażartych obrońców fałszujących, podważających i deprecjonujących fakty. Siły i pewności dodawał im pierwszy wyrok norymberski uniewinniający Lebensborn, a sędziowie składu sądzącego stwierdzili, że kierownik tej instytucji jest wolny od wszelkich zarzutów. Problem z Lebensbornem tuż po wojnie polegał na tym, że mało było świadków, dokumentów, które naziści w większości utopili w rzece Inn, a dualistyczny charakter Lebensbornu pozwalał na nadinterpretację i podkreślanie przez jego obrońców tylko charakteru opiekuńczego. W rzeczywistości Lebensborn posiadał dwa całkiem różne oblicza – jedno oficjalne, statutowe, przybrane w maskę społeczno-charytatywną, drugie zdecydowanie przestępcze.
To na tym pierwszym skupiała się obrona.
Autor zadał sobie trud napisania tej demaskatorskiej pozycji, by odpowiedzieć na jedno pytanie – Czy Lebensborn był jedynie instrumentem „polityki kadrowej” i rozrodu programowanego – jak to widzą niektórzy – czy też zinstytucjonalizowanym przez reżim systemem rodzenia dzieci, sprowadzaniem kobiety do roli narzędzia reprodukcji, przejawem totalnej dehumanizacji uczuć i pragnień?
Do zagadnienia podszedł bardzo rzeczowo i skrupulatnie, zaczynając od genezy Lebensbornu, jego przeznaczenia, wpasowania w politykę rasową III Rzeszy, a następnie przechodząc do szczegółów – przestrzeganych w nim zasad i regulacji prawnych, obowiązującej hierarchii, koligacjach i współpracy z innymi organizacjami i stowarzyszeniami, finansów i źródeł dochodów, a także rozmieszczenia siedzib i ośrodków na terenie Niemiec i Europy. A przy okazji wręczył mi klucz do zrozumienia, w jaki sposób europejski naród o wysokiej kulturze potrafił przy pomocy indoktrynacji i zabiegów socjotechnicznych aparatu propagandy wkroczyć na drogę okrucieństwa, sadyzmu i krańcowej bezwzględności. Książkę dodatkowo wyposażył w bogaty aparat informacyjny – bibliografię, przypisy, wykaz stopni służbowych SS, zestawienie ważniejszych skrótów i nazw, a nawet w krótkie streszczenia zawartości treści w języku rosyjskim, niemieckim i angielskim. Swoje dochodzenia i dociekania popierał dowodami – dokumentami z procesów norymberskich, oryginalnymi wytycznymi i listami wymienianymi między urzędnikami niemieckimi, które często publikował w książce,

sprawozdaniami z działalności, a przede wszystkim zeznaniami, relacjami i opowieściami świadków. Ofiar higieny rasowej. Rozdział je zawierający wymownie zatytułował Nazistowskie tarliska.
Dla autora te tragiczne historie losów ludzkich były bardzo ważne.
To one, według niego, pośrednio udowadniały zbrodniczą działalność Lebensbornu. W latach 80. XX wieku, gdy zbierał materiały do tej publikacji, a potem jej poszerzonych wznowień, nadal brakowało mu dowodów w kwestiach mniej znanych, bo pilnie strzeżonych i utajnianych przez SS, jak właśnie domy kopulacyjne, kradzież dzieci narodów zniewolonych czy reprodukcja dzieci z jeńców wojennych i osób objętych pracą niewolniczą. Przyznając się do tego, szczerze pisał – Może kiedyś czyjeś pamiętniki lub inne formy przekazu odsłonią bliżej ten tajemniczy rozdział praktyk Lebensbornu. Obecnie możemy się posłużyć pewnymi wątkami i przesłankami, które razem wzięte, w powiązaniu z nadbudową ideologiczną nazizmu, składają się na ogólny obraz, zasługujący na miano domniemań faktycznych, a więc nie odbiegający od prawdy.
Obecnie wiemy już prawie wszystko o Lebensbornie, który wymieniany jest jako jeden z niepodważalnych elementów polityki rasowej i eugeniki chociażby w takich publikacjach, jak Sprawczynie Kathrin Kompisch. Autor jednak nie pozwala spoczywać na laurach, dyskretnie pozostawiając czytelnikowi misję trwania przy prawdzie, pisząc – Osiągnięcie bezwzględnej prawdy obiektywnej będzie tu miało znaczenie lekcji historii, ostrzegającej przed powtórzeniem tego rodzaju zamierzeń i praktyk. Współcześnie próba rehabilitacji narodu niemieckiego III Rzeszy i rozmycie odpowiedzialności za zbrodnie dokonuje się nie za sprawą ich obrońców, ale za sprawą uczłowieczania katów, jak choćby w Lektorze Bernharda Schlinka, niedbałości historycznych powielanych w literaturze beletrystycznej (to z powodu niedosytu po powieści Lebensborn Jo Ann Bender sięgnęłam po tę rzeczową publikację) czy opracowaniach historycznych powstających poza granicami Polski.
Błędów historycznych popełnianych świadomie lub nieświadomie.
Również w postaci filmów dokumentalnych realizowanych przez przypadkowych reporterów i reżyserów. I o takich nagminnych przypadkach również autor wspomina. W jakiejś mierze ta publikacja jest również odpowiedzią na takie próby zafałszowania historii. Ripostą na pełną błędów książkę dziennikarzy francuskich Marca Hillela i Clarissy Henry – W imię rasy oraz filmu pod tym samym tytułem.
Ta pozycja to dobre narzędzie, które wyposaża czytelnika w obiektywną wiedzę oraz uczula na nieścisłości, by za każdym razem reagować. Bez tego kłamstwo stale powielane, ma szansę stać się prawdą. Dzieje się tak w przypadku nagminnie przeinaczanej nazwy – „niemieckie obozy koncentracyjne na terenach Polski”. Krąży już nawet żart na ten temat przytoczony przez Slavoja Žižka w publikacji Od tragedii do farsy (o której już niedługo napiszę) – Niemcy koncentrowali, a Polacy budowali.
I jak to ugryźć?
I uwaga techniczna dla wzrokowców poszukujących tej pozycji. Książka kiedyś wydana w obwolucie widocznej na pierwszym zdjęciu, obecnie, po kilkudziesięciu latach, może już jej nie posiadać. Dlatego alternatywnie wygląda również tak:

 Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Popularnonaukowe

Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *