Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Instrukcja obsługi solniczki – Szymon Hołownia

21 marca 2019

Instrukcja obsługi solniczki: felietony z „Tygodnika Powszechnego” – Szymon Hołownia
Wydawnictwo WAM , 2017 , 159 stron
Literatura polska

Otrzymałam zaproszenie!

 Kilka dni wahałam się, czy pójść na spotkanie z człowiekiem, o którym słyszałam – pluszowy katolik, celebryta, lewak. To był również powód niesięgania po żadną z publikacji, jakie wydał. Nie wiem, dlaczego tym razem skusiłam się? Może to był impuls, może moja przekora, a może „palec boży”? Chyba to ostatnie, bo tak musiało być, że ze sceptyka, a teoretycznie według niektórych nawet z wroga, zamieniłam się w wolontariuszkę Szymona Hołowni.
Ale po kolei!
Kiedy już się zdecydowałam na to spotkanie, wpadłam w panikę, że nic nie czytałam z jego opublikowanych pozycji, a ponieważ lubię być przygotowaną do tego typu spotkań, wyprosiłam książkę (za bardzo nie musiałam!) u mojej kochanej bibliotekarki z biblioteki publicznej, bo nie była jeszcze włączona do księgozbioru. Wzięłam pierwszą, jaką wyjęła z kartonu świeżej dostawy książek. Trafił mi się najnowszy zbiór felietonów z Tygodnika Powszechnego pisanych na przełomie lat 2016-2017. Autor trochę wątpił w to „odgrzewanie kotletów”, jak ujął to w swoim fejsbukowym profilu, ale z mojej perspektywy, osoby nieczytającej tego czasopisma, to miało sens. Forma książkowa to jedyny sposób, abym mogła poznać jego poglądy.
Czy było warto?
Nawet bardzo warto! Autor przywrócił mi wiarę w istnienie wierzących katolików próbujących sklejać, a nie dzielić, łączyć, a nie odgradzać się. Byłam zaskoczona samodzielnością, niezależnością i racjonalnością myśli zawartych w tych, dla jednych felietonach, dla innych kazaniach, a dla mnie refleksjach filozoficznych głęboko sięgających do fundamentów religii katolickiej.
Autor jest wierzącym katolikiem.
Nie chcę używać określeń stopniujących, bo dla mnie to podstawowe pojęcie zawiera w sobie wszystko – albo się jest wierzącym z dobrodziejstwem „całego inwentarza”, albo jest się tylko religijnym, wyskubując z ciasta rodzynki, by żyć nie po bożemu, ale po swojemu. Według własnej religii skrojonej na własną miarę. To również pogląd autora, o którym mówił na spotkaniu. Pomijam fakt, że autor często powoływał się w swoich tekstach na Nowy Testament, że nosi przy sobie Biblię i czyta ją w każdej wolnej chwili, bo to jeszcze nie czyni człowieka wierzącym.
On robi dużo więcej!
Wciela w życie fundamentalną zasadę swojej wiary. Tę podstawową. Tę najprostszą przekazaną w ewangeliach i w dekalogu – miłość bliźniego. Teoretycznie tę zasadę ujął i podkreślił w każdym z tych felietonów, które poświęcił współczesnym problemom naszych czasów. Było więc o bezdomnych, emigrantach, roli Kościoła i jego wrogach (niekoniecznie zewnętrznych!), względności biedy, patriotyzmie, papieżu Franciszku, terroryzmie i wielu, wielu innych. Ku mojemu zaskoczeniu, pomimo różnic światopoglądowych szerokości i głębokości amerykańskich kanionów, zgadzałam się z nim.
Mało tego!
Miałam wrażenie, że mówi w moim imieniu. Bronił mnie nawet, swojego „wroga” przed chrześcijańskim „jadem” rozgłośni katolickich! To pierwsze, dobre wrażenie, chociaż nie ono było najważniejsze. A może było, bo u podstaw tych jego wniosków zawsze znajdowała się miłość do drugiego człowieka, kruchość życia i nieuchronność śmierci w każdej chwili, gotowość do dialogu i chęć wypracowania konsensusu do pokojowego współistnienia i współdziałania. Z wszystkimi! Nawet, jak powiedział na spotkaniu, z ojcem Tadeuszem Rydzykiem.
Brzmi słodko!
Może dlatego, że te prawdy stały się hasłami wytartymi przez wielu tylko je wygłaszających (dostało się tutaj i politykom, i hierarchom Kościoła katolickiego!) bez pokrycia w czynach. Autor nie tylko mówi. On je również wciela w życie. Nie bez powodu między felietonami umieścił zdjęcia z komentarzami, które nie miały nic wspólnego z treścią.

Tylko pozornie były całkowicie oderwane od nich, ale po przeczytaniu całości, która była teorią na temat znajdywania środka ciężkości w trudnym życiu i w pokręconym świecie, te zdjęcia pokazywały czyny. Jego konkretną działalność na rzecz drugiego człowieka napędzaną tylko i wyłącznie miłością płynącą z wiary. Wyraźnie mówiły – nie tylko wskazuję, ale daję przykład, jak to robić.
Na spotkanie przyjechał nie celebryta, ale człowiek proszący o wsparcie dla innych.
Chłopak, który pod marynarką miał nie koszulę, ale t-shirt z logo jednego z projektów Przybij piątkę. Osoba z ogromnym poczuciem inteligentnego humoru oraz umiejętnością przekazywania wiedzy i swojej misji?, powołania?, spalania się w imię Boga i dla niego? Właściwie większość spotkania była poświęcona działalności jego dwóm fundacjom:

 Zajrzałam na ich strony internetowe i utonęłam w afrykańskiej rzeczywistości, która jest mi bliska od kilkudziesięciu lat, na kilka godzin. O wsparcie trzeba umieć prosić, bo prośba jest towarem, który w naszym skomercjalizowanym świecie trzeba umieć sprzedać. Szymon Hołownia robi to po mistrzowsku. Świetnie zna zasady public relations, aby dotrzeć do każdego potencjalnego darczyńcy. Dać szansę każdemu na ujawnienie swojej dobrej strony, która jest w każdym, według indywidualnych możliwości poprzez projekty skrojone na miarę każdego człowieka. Spośród wielu form pomocy wybrałam coś dla siebie. Posłuchajcie!

Stąd dołączone dwa banerki w bocznej szpalcie pod hasłem Wspieram i popieram oraz taki obszerny wpis bardziej o działalności autora niż o jego książce. Siła przekazu stron fundacji kryje się również we wszechstronności ukazania działalności z każdej strony i sióstr misjonarek, i autora, ale i samych dzieci poprzez zdjęcia, relacje, filmiki, opisy codzienności, sprawozdania i całkowitą transparentność działań. Faktycznie można dać się wciągnąć w życie codzienne sierocińca Kasisi. Jednak to, co przekonało mnie najbardziej, to konsekwencja Szymona Hołowni w działaniu poprzez miłość niosącą radość podopiecznym obu fundacji. Nie epatuje biedą i chorobami, chociaż są takie, ale porywa radością i szczęściem dzieciaków. Ich śmiech i miłość, jakimi są otaczane przez siostry, energia działania, jaką wnosi autor w ich życie – mówią za wszystko i o wszystkim. Zresztą, po co pisać, skoro można zobaczyć i samemu poczuć:

Więcej argumentów nie było mi potrzeba, by wesprzeć. Zwłaszcza, że ten wulkan energii trzeba podsycać. Autor nie jest psychicznym perpetuum mobile. Wiem to, bo i o chwile zwątpienia padło pytanie z sali. Ma takie, nawet nie chwile i dni, ale całe miesiące.
Jak każdy z nas.
Żałuję, że na spotkanie spóźniłam się. Zapomniałam wziąć ze sobą biblioteczną książkę i musiałam wrócić się po nią, bo liczono na złożenie w niej autografu przez autora. Stąd uchwycenie momentu prośby o wpis dla czytelników biblioteki.

fot.TOK

 I tak stałam się wolontariuszką Szymona Hołowni (chociaż w powszechnym podziale przyjętym przez nasze społeczeństwo, powinnam być jego zajadłym wrogiem i pluć jadem), o czym autor prawdopodobnie się nie dowie, ale jak napisano w Nowym Testamencie Biblii Tysiąclecia – Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa… (Mat. 6:3).
I niech tak zostanie.

Instrukcja obsługi solniczki [Szymon Hołownia]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Spotkania z pisarzami

Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *