Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Elizabeth Taylor – David Bret

21 marca 2019

Elizabeth Taylor: dama, kochanka, legenda – David Bret
Przełożył Tadeusz Markowski
Wydawnictwo Prószyński i S-ka , 2012 , 296 stron
Literatura amerykańska

Aktorkę i zarazem bohaterkę tej książki znałam z otaczającej ją legendy jednej z największych gwiazd Hollywood i kilku filmów, w których grała swoje role. Z uwagą zatem obejrzałam poświęcony jej dokument biograficzny na jednym z kanałów telewizyjnych. Z jeszcze większym zaciekawieniem sięgnęłam po jej najnowszą biografię, licząc na poszerzenie ujrzanego obrazu dziecka zniewolonego przez matkę i media. Liczyłam na tę ujętą w podtytule damę, kochankę i legendę. Na swoje nieszczęście nie przywiązałam uwagi do słowa „sensacyjna”, umieszczonego w krótkiej informacji w dolnym rogu okładki tytułowej:

 

 

I to był mój błąd!
Wprawdzie znałam zasadę, że we wszelkich dokumentach, a zwłaszcza w umowach najważniejszy jest drobny druk umieszczany u dołu, ale nie przypuszczałam, że ta reguła dotyczy również książek. Ta niepozorna informacja była właściwie podstawowym pryzmatem, przez który autor patrzył na życie aktorki, decydującym o charakterze tej biografii. Słowo „sensacja” zobowiązywało, więc autor uczynił wszystko, żeby nowa biografia taką właśnie była.
I taką była, a nawet powiem więcej – była momentami szokująca!
Właściwie przypominała chronologiczne zestawienie artykułów przedrukowanych prosto z tak zwanej prasy brukowej na temat aktorki, jej rodziny, przyjaciół, znajomych i środowiska, w którym żyła i w którym pracowała, od narodzin do śmierci. Nawet tytuły rozdziałów przypominały krzykliwe nagłówki, charakterystyczne dla kolorowej prasy:

 

 

A same informacje o autorce niepewne (brak bibliografii źródeł informacji), przytaczane za innymi mediami lub od osób trzecich. Częściej negatywne i złośliwe, rzadziej pochlebne. Czasami nie tyle sensacyjne, co szokujące swoją wulgarnością (głośno bekała i puszczała wiatry przy stole przy gościach), bezpośredniością balansującą na pograniczu taktu i dobrego smaku (maraton-ruchaton jako rozrywka znudzonych aktorów) i zaglądaniem wszystkim pod kołdrę (sado-masochistyczne upodobania seksualne, wszechobecny biseksualizm środowiska aktorskiego i rodzinnego). Autor nie opowiadał legendy, nawet jej nie tworzył. Brutalnie i bezwzględnie aktorkę z niej odzierał, wręcz niszczył. Był przy tym jednak niewiarygodny. Często używał pojęć wyrażających tylko prawdopodobieństwo informacji typu: podobno, nie wiadomo dokładnie, inne źródła podają (lecz nie wiadomo jakie), chyba, mówiono że, według reporterów (nie wiadomo jakich), tworząc na ich niepewnej i ogólnikowej podstawie obraz aktorki zbudowany z plotek, pomówień, nadinterpretacji i przeinaczeń, bez tła społecznego i rzetelnego omówienia dorobku filmowego. To z kolei prowadziło autora do niekonsekwencji i błędów logicznych, by w jednym miejscu skomentować postanowienie Elizabeth Taylor (Nie chcę więcej słyszeć o tym mężczyźnie.), po rozwodzie z pierwszym mężem Nickym Hiltonem, w taki sposób – I trzeba przyznać, że słowa dotrzymała. Co mu nie przeszkadzało, by osiem stron dalej rozpisywać się o ich wspólnej kolacji. Takich niekonsekwencji wzbudzających moją nieufność wobec rzetelności autora było więcej. I żeby te sensacje jeszcze ubarwić, podlewał je sosem złośliwych, ironicznych i nienawistnych komentarzy Marleny Dietrich, pochodzących z przeprowadzonego z nią wywiadu, które brzmiały jak pohukujący głos zza grobu.
Ale, ale!
Kiedy minął mi szok, kiedy przyzwyczaiłam się do charakteru czytanej biografii, zaakceptowałam w końcu jej nieformalną i nieautoryzowaną przez aktorkę formułę, która na wieść o tym, że się taka ukaże (wydano ją pośmiertnie) powiedziała, że David Bret jest dupkiem, ale że da się go lubić.
I muszę przyznać jej rację w pełnym znaczeniu tego zdania!
Autor jest drapieżnikiem medialnym żerującym na najbardziej intymnej, ciemnej, osobistej (o ile jest to prawda!) stronie życia aktorki, który, muszę obiektywnie przyznać, zrobił to znakomicie. Operując dobrym warsztatem literackim, wiedział co chce napisać, w jaki sposób i dla kogo, zachowując podziw i szacunek dla aktorki w jednej kwestii – jako prekursorki walki z AIDS. Książkę zakończył poglądem wyrażającym (pomimo całych hektolitrów wcześniej wylanych brudów) jego szacunek dla niej – Nie podlega dyskusji, że Elizabeth Taylor była ostatnią z wielkich w Hollywood. Większość jej współczesnych – z wyjątkiem Garbo, Streisand i Dietrich – musiała żyć w cieniu jej blasku. Żadna ze współczesnych gwiazd nie jest godna, żeby się chociaż otrzeć o ten cień.
Gdybym nie zdążyła poznać mentalności autora, pomyślałabym, że to wzruszające, ale nie daję sobie ręki uciąć, że dopisał to po śmierci Elizabeth, bo o zmarłych nie należy mówić źle. W przypadku autora, chyba TYLKO źle. Pochwalny Epilog pełen dobrych, pośmiertnych słów o aktorce padających z ust innych, raził kontrastowością wypowiedzi z pierwszym zdaniem we WprowadzeniuElizabeth Taylor przejdzie do historii jako kobieta, której udało sie zrobić wiecej indyków niż dobrych filmów, i jako aktorka, której ekranowy głos nieraz potrafił zachrypieć i która rzadko dorównywała poziomem swej gry kolegom z planu.
Śmiałam się sama z siebie, czytając tę sensacyjną biografię, bo z jednej strony zżymałam się na autora i jego „dzieło”, a z drugiej wciągałam gładko tę jego opowieść, jak głodny makaron, zżymając się z kolei na siebie, że ujawniła we mnie tę żądną sensacji z życia gwiazd hienę.
I nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.
Zwłaszcza, że książka pięknie wydana, w twardej oprawie i z fotografiami ilustrującymi tekst:

 

 

Jednak najpiękniejsze zdjęcie aktorki ujrzałam z tyłu książki:

 

 

To jeszcze ta Elizabeth, której najpiękniejszą ozdobą nie są diamenty, ale dziewczęce spojrzenie i uśmiech. Dziewczyny, która właśnie wchodziła w dorosłe życie, pragnąc być tylko kochaną i szczęśliwą.

 

Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.

 


Ten pierwszy Oskar otrzymany przez aktorkę, tuż po jej zabiegu tracheotomii, Marlena Dietrich nazywała Oskarami łoża śmierci, a przegrana kandydatka do nagrody, Shirley MacLaine podsumowała to krótko: „Przegrałam z tracheotomią”.

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Biografie powieść bograficzna

Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *