Na ostrzu książki

Czytam i opisuję, co dusza dyktuje

Facebook Instagram YouTube Lubimy Czytać Pinterest

Dzienniki: tom IV 1920-1930 – Michał Römer

21 marca 2019

Dzienniki: tom IV  1920-1930 – Michał Römer
Wydawnictwo Ośrodek Karta ,
2018 , 668 stron
Seria Świadectwa XX Wiek:
Polska
Literatura polska

   Oj, Panie Michale, co u Pana słychać, bo ja stęskniłam się za Panem bardzo!

   Z takim westchnieniem, które brzmi, jak początek listu z przeszłości, powitałam czwarty tom dzienników człowieka wyjątkowego, o którym wielka historia milczy, a który życie poświęcił dla dobra kraju i jego ludu. Po kilkunastu latach towarzyszenia autorowi w jego życiu (tom 1, tom 2 i tom 3), można zacząć traktować go, jak dobrego znajomego. Może nawet więcej – kogoś bardzo bliskiego. Myśli w nich zawarte są tak bardzo intymne, że czynią ze mnie zaufanego powiernika emocji, wrażeń, myśli, dylematów, rozterek i uczuć. W tym tomie również odebrałam ich mnóstwo, dlatego autor wyraźnie zastrzegł sobie czas ich publikacji po śmierci jego i współczesnych mu osób. Miał świadomość przemijania, upływu czasu, odchodzenia na zawsze ludzi mu bliskich ze świata polityki i rodziny. Od czasu do czasu wspomina swoją Aninkę, którą nazywa miłością życia. Po jej śmierci do 1930 roku nie pokochał innej, chociaż związał się z Jadwigą. O dwadzieścia lat młodszą służącą. Odnowił również stosunki z  żoną Reginą, mającą nadzieję na jego powrót, która nie widziała, że uczynił to tylko ze względu na stosunki ojcowskie ze swoim jedynym dzieckiem – córką Celiną. Nie bardzo zachwycony jej urodą, widząc ją pierwszy raz po kilkunastu latach nieobecności w jej życiu. Był estetą i przywiązywał wagę do urody otoczenia i ludzi, pięknie oddając ich rysy, fizjonomię, styl ubierania się, a nawet sposób poruszania się. Najbardziej ubawiłam się przy charakterystyce stylu chodzenia Litwinów, który przypominał mi sceny z Monty Pythona. Natomiast opisy krajobrazów, pór roku, przyrody czytałam sobie po kilka razy, ciesząc zmysły ich plastycznością i pięknem wsi dawnej, obrzędów, strojów, ale i emocji oddanych w pomrukach toczących się walk wojsk idących na Warszawę z nutą refleksji nad śmiercią i bezsensem przemocy  zapisanych  16 czerwca 1920 roku – Powietrze ciche, tylko brzęk owadów, to znów głos ptaszka, od dworu – wołanie dzieci parobczanych i ciągłe głuche odgłosy dalekiej kanonady, przytłumione, ledwie dosłyszalne, jak huk podziemny gdzieś bardzo daleko. Echo strzałów jest jednak zupełnie wyraźne i kierunek, skąd ono idzie, również wyraźny – het, na Jeziorosy i między Jeziorosy a Dusiaty. Gdy się wsłuchać w ciszę łagodną pól, słychać co pewien czas głos złowrogi, który dziś przez cały dzień nie ustawał. To ludzie się tam mordują, to wojna się znów sroży w nieszczęsnym kraju o jakąś może setkę wiorst od nas albo i bliżej. W ten słoneczny, pogodny dzień huczy tak nienawiść ludzka, żniwo swoje krwawe zbiera śmierć, namiętności plemienne i społeczne, przetopione na język spiżowy granatów i szrapneli, szydząc z kultury, z uczuć ludzkich, z zasad twórczych pracy i miłości, rozstrzygają swój spór – wojną!

    Jednak sprawy życia prywatnego były w mniejszości.

   Autor skupił się w tej dekadzie dzienników przede wszystkim na polityce. Czynnie w niej uczestniczył, jak mawiał – dla kraju i jego ludu. Publikował broszury, książki i artykuły. Przeniósł się z Łomży do Kowna, przyjmując posadę sędziego Sądu Najwyższego oraz wykładowcy na Uniwersytecie Litewskim, obejmując z czasem stanowisko rektora. Był dumny z własnych osiągnięć i z pracy na rzecz Litwy, chociaż nie czuł się tylko Litwinem. Wiele jego wpisów poświecił bólowi i cierpieniu rozdarcia między Polską a Litwą, odnotowując 3 lipca 1921 roku – A jednak zawsze jestem w duszy dwoisty, zawsze jestem Polako-Litwinem czy Litwino-Polakiem, płodem formacji dwóch pierwiastków – litewskiego i polskiego – i zawsze nie tylko że nie potrafię, jak większość rdzennych Litwinów narodowców z inteligencji, nienawidzić Polski, ale ją kocham mimo wszelkich zatargów polsko-litewskich, jak drugą ojczyznę. Przez całe moje życie oscyluję między Litwą a Polską i bywam czasami bardziej Litwinem, to znów bardziej Polakiem. Te wstawki tłumaczące jego uczucia, wybory i postawy  wobec obu równoważnych ojczyzn, pozwoliły mi zrozumieć swoistość ludzi pochodzących z Wilna. Politykę Józefa Piłsudskiego, który wydarł Wilno Litwie. Obraz samego Marszałka u schyłku życia, który tracił w moich oczach na swojej charyzmatyczności i legendzie. Autor potwierdził odczucia i spostrzeżenia ambasadora USA Hugh Gibson spisane w dzienniku Amerykanin w Warszawie, notując z goryczą 14 sierpnia 1928 roku – Wrażenie było przykre. Ten człowiek, zakochany w sobie, widocznie się starzeje. Zapełnia też wszystko własną osobą, pracując nad własną legendą, mówił li tylko o swojej wielkości. Ma się wrażenie, jakby dla Piłsudskiego nie było ani Polski, ani Litwy, tylko on, Piłsudski, przez którego i dla którego działo się i stało się wszystko to, co jest Legionami, Polską, Wilnem itd. „Ja”, „moje”,  „mnie” itd. – oto co napełniało całą mowę.

   To bardzo ciekawe doświadczenie!

   Trochę uczłowieczające wadami legendę, a trochę uświadamiające źródło motywów i decyzji politycznych Naczelnika Państwa kryjace się w dzieciństwie i młodości. Rysujące również istotę pojęcia Kresowiaków wyrosłych w Wilnie, do których zaliczał się również autor, uważający siebie za ostatniego tej Litwy Mohikanina krajowości. Nazywając siebie epigonem Litwy Mickiewiczowskiej, tej, która ojczyzną swą nazywała Litwę, choćby sama była kultury polskiej. Zupełnie niezrozumiały dla pozostałych dzielących ludzi na tylko Litwinów i tylko Polaków. Zwłaszcza w gorącym okresie odzyskiwania niepodległości przez Polskę oraz Litwę i ich walki o Wilno.

   To stały motyw tematyczny wpisów.

   Drugim były przemiany gospodarczo-polityczne na Litwie. Początkowo nie rozumiałam, dlaczego ten człowiek, który tak ukochał Wilno i zdawałoby się, że poprzez jego aneksję do Polski, ziścił swoje marzenia, ostatecznie osiadł w Kownie. Nie dawało mi to spostrzeżenie spokoju, aż do wpisu z 5 października 1926 roku – …świadomie z dwóch części kraju – wileńskiej i kowieńskiej – wybrałem drugą, nie tylko dlatego, że tu są położone moje Bohdaniszki, które kocham, ale także dlatego, że bądź co bądź tu, a nie w Wileńszczyźnie zakłada się fundamenty niepodległości politycznej i kultury oryginalnej kraju. Autor był ziemianinem, ale bardzo nietypowym, charakteryzując siebie – Ja zaś związkami rodzinnymi, krwią, wielu przeżytkami psychologii nie zdołałem się oderwać radykalnie od świata ziemiańsko-szlacheckiego, natomiast ideałami moimi, pracą moją dawną, ukochaniem – ciążyłem i ciążę zawsze do sprawy ludowej, która młoda Litwa realizuje. Cierpiał z powodu reformy agrarnej, ale jednocześnie ją rozumiał, oddając postawy i reakcje ziemiaństwa na zmiany, które były początkiem ich końca, a którego historię poznałam w opracowaniu Anny Richter Czas ziemiaństwa. Mając świadomość nadchodzących sowieckich czasów, ze smutkiem przyglądałam się radości budowania nowego, oddzielnego gospodarstwa w Bohdaniszkach. Ziszczaniu się marzenia człowieka planującego z nadzieją na spokojną starość we własnym domu, na ziemi ojców. W tych momentach doceniałam błogosławieństwo nieświadomości nadchodzącego okrucieństwa faszyzmu i komunizmu.

   Z ogromną niecierpliwością oczekuję dalszych wspomnień w tomie piątym.

   Zdania pisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki.

Dzienniki. 19201930. Tom 4 [Michał Römer]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

Autorka: Maria Akida

Kategorie: Wspomnienia powieść autobiograficzna

Tagi:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *